piątek, 24 marca 2017

A ja siedzę i siedzę i siedzę..

...czyli o naszych problemach z motoryką dużą




Internet pełen jest przewodników po rozwoju maluszka. Każda przyszła i obecna mama to czyta- nie ma innej opcji. Najpierw w okresie ciąży, bo to (poza badaniami USG) jedyny sposób, na to by dowiedzieć się co tam słychać w brzuszku. Później, chcemy wiedzieć, czy nasze dziecko rozwija się prawidłowo, i tu zaczynają się schody.

Okno rozwojowe- brzmi dziwacznie prawda? Nie znaczy to nic innego jak to, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie, a że bywa ono bardzo różne, to i "widełki" czasowe, w których dziecko powinno opanować jakąś nową umiejętność, są bardzo szerokie, co nie stanowi powodu do obaw, bo wszystko jest w normie. Nie wiem czy wyraziłam się jasno, więc na końcu podlinkuję jakąś fachową definicję* :P

Jasne, wszyscy mówią "jedne dzieci rozwijają się szybciej, inne wolniej". Nie ma z tym problemu jeśli nasze dziecko akurat należy do tych, które zaczęły robić coś wcześniej, wtedy wszyscy pękają z dumy. Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy spotykamy się z koleżanką i zaczyna się rozmowa typu "a Franek już raczkuje? Bo mój Antek to raczkuje i robi "papa" i mówi pełnymi zdaniami, a w przerwach między rozwiązywaniem próbnych matur i opracowywaniem nowych technologii dla NASA, wypełnia podania na studia". Niestety Franek jeszcze nie raczkuje, a próba czytania książeczki kończy się jej konsumpcją. I co wtedy?
Jasne, świetnie, że Antek tak szybko się rozwija, ale to nie znaczy, że Franek rozwija się źle. Niby każdy to wie, ale w głowie matki rodzi się całe mnóstwo pytań i wątpliwości co do swojego modelu wychowania i inteligencji synka.

Ja to wiem, bo jestem nauczycielem. Uczyłam się tego na studiach, stosowałam w swojej pracy z dziećmi i gdybym tego nie robiła, nie mogłabym dobrze pracować nie szkodząc swoim uczniom. A jednak! Sama uległam i zaczęłam się zamartwiać tym, że inne dzieci już raczkują, czworakują, a Anna ani myśli.





Zaczęło się od tego, że mając 4 miesiące usiadła na moich kolanach z pozycji półsiedzącej, w której często leżała, bo namiętnie (zbyt często!) korzystaliśmy z bujaczka. Było to dla nas wygodne, bo mogliśmy ją wszędzie zabrać i zająć się swoimi sprawami, bo ona wszystko widziała i to ją interesowało na tyle, żeby nie marudzić. Za jakiś czas, zaczęła, we wspomnianym wcześniej bujaku, podpierać się łokciami i siadać. Myśmy jej w tym nie przeszkadzali. Niestety skończyło się na tym, że już nie chciała odpoczywać inaczej. Położona szybko się nudziła i zaczynała marudzić. Na plecach, na brzuchu- bez różnicy. I wtedy popełniliśmy najgorszy błąd- zaczęliśmy ją sadzać, bo siedziała już bardzo stabilnie. Po jakimś czasie, kiedy chcieliśmy odłożyć ją na matę, od razu układała nogi do siadu i koniec kropka. Staraliśmy się jak najczęściej układać ją na brzuszku, podsuwać zabawki, by choć troszkę się przeczołgała. Nic z tego! To dziecka tak szybko godzi się z nastałą sytuacją, że skoro nie ta zabawka, to inna, która jest akurat w zasięgu ręki. Efekt był taki, że w wieku 10 miesięcy ledwo przekręcała się z brzuszka na plecy i odwrotnie i ani myślała o czołganiu, raczkowaniu czy czworakowaniu.




W końcu znów usiadłam do głębokiej jak studnia bez dna, lektury Internetu i dowiedziałam się po pierwsze, że jestem złą matką (ale to było do przywidzenia), ale też, że mogliśmy zafundować Ani niezłą wadę kręgosłupa i nie zacznie raczkować w ogóle. Zdecydowaliśmy się zatem na wizytę pani rehabilitantki z polecenia. Marcin w nawet próbował przekupić córcię, że jeśli zacznie dziś pełzać, to odwołujemy całą akcję, a on w nagrodę, za połowę zaoszczędzonych pieniędzy kupi jej tyyyyle chrupek- nie udało się jednak. Pani przyjechała do nas do domu, rozebrała Anię, chwilę się z nią pobawiła, pomachała, podotykała i stwierdziła, że to bardzo silna dziewczynka i bardzo dzielnie zniosła nasze błędy wychowawcze nie nabawiając się przy tym żadnego uszczerbku na zdrowiu :) Stwierdziła też, że żadna rehabilitacja nie jest potrzebna, wystarczy jedynie bawić się z nią odpowiedni sposób, który zachęci ją do wykonywania nowych ruchów i pozwoli lepiej poznać swoje ciało i jego możliwości. Jakże byłam szczęśliwa! Potem zaczęła wywijać Anulką na wszystkie strony, a ona grzecznie poddawała się wszystkim jej zabiegam. Ja byłam pod wielkim wrażeniem, bo ona tu nacisnęła, tu zgięła i dziecko składało się tak jak chciała. Wyglądało to na banalnie proste, ale kiedy spróbowałam zrobić to sama, okazało się, że wcale takie nie jest i wymaga wielkiej wprawy. Ostatnie zdanie, które usłyszałam to: "spokojnie, jeśli będziecie się stosować do zaleceń, to za miesiąc nie będzie można jej już dogonić".




Codziennie bawiliśmy się w nowe zabawy. Ani czasem się podobało, czasem kompletnie nie rozumiała co my z nią wyprawiamy i nie chciała współpracować. Oczywiście nabawiła się też guza w momencie, kiedy chciałam pokazać Marcinowi jak się prawidłowo "składa dziecko", no ale cóż- ktoś musiał ponieść jakąś ofiarę, padło na nią.


Faktycznie po niedługim czasie zaczęła wędrować po podłodze na brzuchu. Najpierw głównie do tyłu, ale i tak bardzo ją to bawiło. Zaczynała nawet chwytać, że musi się obrócić nogami do miejsca, w którym chce się znaleźć i dopiero zasuwać. Nie można jej już było zostawić bez opieki siedzącej na łóżku i pójść zrobić sobie sniadania, bo zaraz z niego zjeżdżała. Jak jej się udało to nogami do dołu, ale nie zawsze tak się działo i nie raz w ostatnim momencie złapałam ją za skrawek śpiocha. Później zaczęła podciągać nogi, podnosić pupę i wykonywać tak ruchy do tyłu i do przodu.


Trwało to strasznie długo i nie było już żadnych postępów. Kiedy już zaczęliśmy tracić nadzieję, ona kompletnie nas zaskoczyła. Siedziała sobie na macie i chciała sięgnąć zabawkę, która leżała przed nią. Tak sięgała, tak się wyciągała aż w końcu przewróciła się na brzuch. Oczywiście najpierw nastąpił straszny lament, ale chwilę później odkryła, że może z tej pozycji usiąść. Oczywiście nie tak jak mówią mądre książki, ale przez pełen szpagat- ważne, że działała. To był wielki krok w stronę czworakowania, bo przestała się bać przewracać na brzuch, wiedząc, że zawsze może sama z powrotem usiąść. Nie minął tydzień a ona zaczęła się przemieszczać!









Teraz nie sposób jej dogonić. Już pomijam to, że codziennie należałoby zmyć podłogę, ale wystarczy na chwilę spuścić ją z oka i już jest to połowy w psiej misce z wodą. W najniższych szafkach też zaczęła zaprowadzać swoje porządki, ale i te wyższe nie są już bezpieczne, bo niedawno zaczęła wspinać się po czym i po kim tylko się da. Zagościły już u nas różnego rodzaju zabezpieczenia, ale jak tak na nią patrzę kiedy przy nich majstruje, to myślę, że za długo to one nie posłużą i skubaniec domyśli się jak to wszystko działa.



I tak oto, z w ogóle nie przemieszczającej się istoty i spokojnego domu, zrobił  nam się mały podróżnik, który rozwłócza wszystko co napotka na swojej drodze. Nawet pies już nie jest bezpieczny! A co do psa, to szykuję wpis o naszych doświadczeniach pies-dziecko, ale codziennie dzieje się coś nowego i ważnego w tym temacie :P więc odkładam to i odkładam.

*https://youtu.be/W2xO_Ok3ksw

1 komentarz:

  1. Znam to, ja też jako mama i nauczycielka popełniłam gafy bo uległam presji innych ale przy drugim zmądrzałam teraz robie co to ja uważam, nawet gdyby wszyscy mieli mnie za wariatkę

    OdpowiedzUsuń