sobota, 23 lipca 2016

Zmiany, zmiany...

...czyli o tym jak nam minął drugi miesiąc w swoim towarzystwie

 


Wizyty dziadków

Kilkugodzinne wizty znajomych stały się już w tym miesiącu "normalką". Przyszedł też czas w końcu na dziadków, a że i jedni i drudzy mieszkają daleko, to były to wizyty kilkudniowe. Wyzwanie nie tylko dla Ani, ale też dla Mamy i Taty, bo dom trzeba jakoś ogarnać przed przyjazdem gości, a przy małym dziecku na niewiele rzeczy jest czas. Na szczęście nasza córcia dała nam dwa dni bezwględnego bycia grzeczną i udało się opanować ten armagedon :)
Ania dziadkami była zachwycona i bardzo dobrze zniosła inną sytuację. Miała oczywiście niewielkie kłopoty z zaśnięciem, ale nie dawała się bardzo we znaki, także można było położyć ją spać i jeszcze godzinkę lub dwie poświęcić na "imprezkę dorosłych". Myślę, że główną tego zasługą była zmiana tylko ludzi dookoła, a nie całego otoczenia.

Pierwsza wielka podróż

Jeśli mowa o zmianie otoczenia.. tu już było troszkę więcej problemów, ale też myślę, że nie możemy narzekać. Noce przesypiała pięknie, z zaśnięciem bywało różnie, ale zawsze się udawało. Podróż samochodem też nie była dla niej problemem. Kiedy byłam jeszcze w ciąży, często rozmawialiśmy o tym i staraliśmy się przewidzieć jak będą wyglądać nasze podróże kiedy już będziemy mieli dziecko. Powiem szczerze, że wtedy żadne z nas nie odważyło się opisać tej sytuacji, która ma teraz miejsce, bo baliśmy się, że nastawimy się na niemożliwe. A jednak.. Ania uwielbia jeździć. Głównie śpi albo przygląda się światu. Tylko raz płakała i to w dodatku bardzo krótko :) Ciekawe jak długo potrwa taka sielanka..?

Szczepienia 

Ustaliliśmy, że na szczepienia, w miarę możliwości, będzie zabierał ją Marcin. Tata to jednak tata- to on kojarzy się z byciem dzielnym. Nasze pierwsze samodzielne szczepienie nie obyło się oczywiście bez niespodzianek organizacyjnych, do których te Tomczaki mają wyjątkowy talent.
Najpierw przyszło nam wybrać jakimi szczepionkami potraktujemy Anię. Po długim namyśle i wielu konsultacjach zdecydowaliśmy się na 5w1, pneumokoki i rotawirusy. Potem przyszedł czas na wybranie apteki, która nam je sprzeda po najbardziej okazyjnej cenie. W wyścigu wygrała apteka SILESIA. Za cały komplet zapłaciliśmy 622zł.. ale nie bez przygód oczywiście.
Najpierw, kiedy miałam z Anią jechać po szczepionki, a zaraz potem na szczepienie, zepsuł się samochód.. no to klapa. Jak udało się umówić drugą wizytę i Marcin specjalnie grzał przez pół miasta do apteki, to się okazało, że na te szczepionki trzeba mieć receptę, co nie przyszło nam do głowy.. klapa numer dwa. W końcu udało się uzyskać potrzebne świstki, ustalić kolejny termin w przychodni i kupić szczepionki.. HURA!
Pojechaliśmy całą trójką. Pani doktor zbadała Anię i padła decyzja- szczepimy. Ja się odsunęłam, bo coś przeczuwałam, że nie zniosę tego najlepiej. Na pierwszy rzut poszły rotawirusy (doustnie, w dodatku bardzo słodkie). Ania wyglądała na w niebo wziętą :) Potem było gorzej.. Trzy bolesne ukłócia. Płakała, mi łzy tak się cisnęły do oczu, że rozważałam wyjście z gabinetu. Marcin był bardzo dzielny. Starał się ją zabawiać, a po wszytskim mocno przytulił a ona natychmiast się uspokoiła, odbarzając pielęgniarkę nienawistnym, a wręcz zabójczym spojrzeniem. Od razu dostaliśmy kolejny termin szczepienia.. ale czy to się uda?

Czas dla rodziców

Na pierwszą randkę wypuścili nas rodzice Marcina będąc u nas w odwiedzinach. Poszliśmy na kolację, a ja przysięgłam sobie nie dzwonić.. i nie zadzwoniłam :) Wychodząc zostawiliśmy im szczegółowe instrukcje i wyszło to zaskakująco dobrze. Ania nawet zrobiła kupę (a miała z tym problem, więc babcia postanowiła jej pomóc) obsrywując wszystko dookoła czyli siebie, kanapę, podłogę i oczywiście zatroskanych dziadków. Radości podobno było przy tym co niemiara :) Potem było wyjście na festiwal piwa, co nie było najlepszym pomysłem dla matki karmiącej, bo wszyscy delektowali się lokalnymi specjałami a ja.. o wodzie.. jak zwierzę.. :( Anią zajmowała się wtedy Doris (moja najmłodsza siostra) i byłam o nią nawet spokojniejsza niż jak wychodziliśmy na kolację. Dziewczyny świetnie sobie poradziły, mimo małej rozpaczy, którą urządziła nasza córka. Ostatnim razem wyszliśmy do kina, zostawiając ją znów z dziadkami i to jak narazie było najgorsze doświadczenie, bo na chwilę przed wyjściem otarłam jej główką o obrus i zdarła się jej skórka, więc obie zanosiłyśmy się płaczem. Ania po chwili się uspokoiła i już było ok, ale mi spłynął cały skrupulatnie przygotowany makijaż i kompletnie odeszła ochota na wyjście.. Marcin jednak nalegał (i bardzo dobrze), ale film, choć była to całkiem śmieszna bajka, spowodował potok łez ze dwa razy, bo nie zdążyłam się wypłakać w domu.
Dobrze, że mamy Dorisa niedaleko, to może uda nam się nie "zdziczeć" naszego dziecka.

Diagnoza brzuszka

W końcu wyjaśniło się o co chodzi z brzuszkiem Anny! Nie dowało mi to spać przez pierwsze dwa miesiące, bo kogo byśmy nie pytali, to miał inne zdanie na temat jej dolegliwości. Otóż, spinała się tak mocno jakby chciała zrobić kupę, ale nic z tego nie wychodziło. Czasem nawet robiła się cała czerwona i przestawała oddychać, nie chciała jeść. Masowaliśmy jej brzuszek, podawaliśmy jej masę leków, bo każdy lekarz doradzał co innego. Były to głównie leki na kolkę. Ostatecznie usłyszeliśmy diagnozę, która do mnie przemówiła: dyschezja niemowlęca. Brzmi strasznie ale straszne nie jest, mimo, że nie istanieje na to żadne lekarstwo. Jest to, w skrócie mówiąc, nieumiejętność skoordynowania parcia i rozluźnienia zwieraczy. Podobnie jak przy kolce, najlepszym lekiem jest CZAS.

Karmienie piersią

W końcu się udało :) Tak naparwdę, to od końca pierwszego miesiąca karmimy się wyłącznie piersią :) Żadnego odciągania itd. Na początku jednak w nocy chciałam pozostać przy butli, żeby wiedzieć ile zjadła, żeby nie zasnęła przy piersi i nie budziła się co chwila, no i żeby Marcin mógł, jak do tej pory, wstawać do niej w weekendy, dając mi czas na odpoczynek. Niestety i tak musiałam wstawać, żeby ściągać mleko, więc cała ta zabawa mijała się z celem. Pierwszej nocy, kiedy miałam ja karmić piersią, tak jak myślałam, budziła się co 40 minut i o dziwo nie chciała jeść. Dopiero później wpadłam na to, że ona po prostu gada przez sen, a ja odbieram to jako wołanie o jedzenie, więc wyłączyłam nianię i po prostu otworzyłam do niej drzwi, uznając, że jeśli będzie płakać to na pewno ją usłyszę. Sprawdziło się :) Budziła się jak w zegarku co 3 godziny, zjadała i grzecznie szła dalej spać.

Ponadto

Zaczęły się intencjonalne uśmiechy :) Ona naprawdę stara się je odwzajemniać, a czasem nawet sama inicjuje wymianę takich serdeczności. Rozczula to wszystkich dookoła. Swoją drogą mała z niej kokietka. Zaczęła interesować się też zabawkami. Narazie króciutko, ale potrafi skupić na jakiejś swoją uwagę. Ma już oczywiście swoich faworytów :) Włączona też została do zabawy karuzela nad łóżeczko.

Oprócz męczącego ją brzuszka nie przypominam sobie, żeby w tym miesiącu spotkało nas coś wyjątkowo trudnego :) Naprawdę trafiło nam się dziecko aniołek. 

Ach no i bym zapomniała.. Oczywiście w tym miesiącu obchodziliśmy pierwszy DZIEŃ TATY :) Oto jaki prezent Anulka wykombinowała dla swojego.. 

Własnonożnie wykonana zakładka do książki :D

 

 

czwartek, 21 lipca 2016

Kiedy w końcu Ją pokochałam..

..czyli o trudnościach w zostaniu Mamą 


Jak bardzo potrafi zmienić się życie z powodu jednego człowieka? Na Ziemi żyje nas około 7,3 MILIARDA osób! Nagle na świat przychodzi Ona. Maleńka i krucha istotka, na którą z niecierpliwością czekaliśmy 9 miesięcy. Z którą życie planowaliśmy już od kilku lat.. I co? No właśnie..

Zaczyna się! Już jest!

Wody odeszły, torba w samochodzie, dokumenty przy piersi - jedziemy! Potem kilkanaście godzin oczekiwania (nie żeby bez bólu, ale dziś nie o tym) i jest.. Udało się. Bez cesarki, bez nacięcia, Kasia zdążyła dojechać. Trzymam Ją na swoim nagim ciele i? Jest zimna, cichutko kwili, Jej zapach jest.. specyficzny, ani ładny ani brzydki. Wszyscy się uśmiechają, ja cichutko szumię, myśląc, że to pomoże Jej przeżyć ten szok, bo tak wyczytałam w internecie. Wyczytałam też, że moment narodzin dziecka jest czymś niesamowitym, wręcz magicznym. Faktycznie odeszły wszystkie bóle jakie towarzyszyły mi do tej pory. Fizycznie czuję się tak, jakby nic się nie stało, żadnego porodu. Psychicznie.. niestety też. Trzymam na piersiach dziecko- OKEJ. Moje dziecko- OKEJ. Moją Anię, na którą tak długo czekałam- OKEJ. Czy nie powinno być coś więcej niż samo "OKEJ"?

Tato poznaj Anię, Aniu poznaj Tatę

Marcin wszedł do nas już na sali poporodowej. Ja wyglądałam podobno jakby nic się nie stało. Nie było śladu po wysiłku jakiego dokonało moje ciało. W miejsce brzucha pojawiła się Ania. Trzymałam ją pod koszulą a ona cichutko kwiliła. Cały czas byłam w jakimś dziwnym szoku. Ta chwila kiedy byłam z nią sam na sam nie przyniosła mi takiego ukojenia jakiego się spodziewałam. Kiedy zobaczyłam Marcina bardzo się ucieszyłam, w końcu przecież on jest najważniejszy w moim życiu, a ja w jego. Zawsze jesteśmy razem, tylko dla siebie. Oczekując słów uznania i może nawet niewielkiego współczucia nie usłyszałam nic. Popatrzył na Anię, oczy mu się zaszkliły. Powiedział "jaka ona jest maleńka". Jego głos brzmiał właśnie tak jak przed chwilą sobie wyobrażałam. Tyle że jego słowa nie były skierowane do mnie. Poczułam się odsunięta.. samotna. Nie umiałam się cieszyć z Maleństwa, które do siebie tuliłam.

Długie 3 dni w szpitalu

Mimo moich chęci, położna odradziła mi spędzenie pierwszej nocy w towarzystwie Ani. Poleciła, żebym odpoczęła, bo mimo, że tego nie czuję, moje ciało doknało właśnie wielkiego wysiłku i dobrze by było gdybym odpoczęła i nabrała sił, bo będą mi potrzebne. Posłuchałam, zaznaczając, że jeśli się obudzi i będzie głodna to chciałabym ją nakarmić. Nie dlatego, że czułam wewnętrznie taką potrzebę. Po prostu tak zaplanowałam w czasie ciąży i tego się trzymałam. Kiedy rano przywieźli córkę mojej współlokatorce odezwało się we mnie coś na wzór tęsknoty. Przyglądałam się im i nagle wjechało łóżeczko z naszym maleństwem. Pewnie ją chwyciłam i próbowałam przystawić do piersi. Była maleńka, krucha, dalej tak samo pachniała. Wiedziałam, że jest moim dzieckiem, że muszę się nią opiekować.. ale nic więcej. Było mi jej żal kiedy płakała, czasem do tego stopnia, że płakałam razem z nią. Tęskniłam, kiedy zabierali ją na badania, ale nie czułam tego wszystkiego o czym czytałam. Kiedy przychodził Marcin przyglądałam się mu i chciałam zatrzymać w pamięci te wszystkie momenty, bo jego zachowanie było dla mnie czymś nowym i długo wyobrażałam sobie jak będą wyglądać jego pierwsze chwile bycia TATĄ.  Z drugiej strony jednak byłam zazdrosna o niego. Wszystko mnie bolało, potrzebowałam jego uwagi, a musiałam się nią dzielić, pierwszy raz od kiedy się poznaliśmy.

Czego potrzebujesz? Powiedz..

Brak czasu ze strony Marcina był dla mnie najgorszą połogową dolegliwością. Miał urlop ale było tyle spraw do załatwienia.. Urzędy, zakupy, sprzątanie, koszenie, kończenie przygotowywania domu, pies.. Ja w tym wszystkim z Anią i laktatorem na kanapie i oczywiście z bólem, który uniemożliwiał mi normalne funkcjonowanie. Nie mogłam przystawić jej do piersi. Płakałyśmy obie.. Wspominam ten czas jak wycieczkę po nieznanym terenie bez mapy i przewodnika- widoki są piękne, ale w kółko zamartwiasz się czy w dobrą stronę idziesz a zapada już zmrok..

MIŁOŚĆ ale zupełnie inna 

W końcu to się stało i spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Byłyśmy już wtedy ze sobą ładnych kilka tygodni. Czułam się już znacznie lepiej. Tak naprawdę opuściły mnie już wszystkie dolegliwości. Pewnego ranka wyjęłam ją z łóżeczka, położyłąm na przewijaku a ona się do mnie uśmiechnęła.. i trafiło mnie. Poczułam, że jest jedyną taką osobą na tym świecie, dla której mogłabym zrobić dosłownie wszytsko. Bez wahania. Nagle chciałam ją przytulać i całować jednocześnie. Łzy popłynęły mi z oczu i wyszłyśmy z pokoju już jako Mama i Córka. Potem zaczęłam się zastanawiać.. na czym polega ta różnica w miłości do niej a np. do Marcina czy nawet do mojej Mamy i nie wiem, nie potrafię tego określić. Gdzieś ostatnio przeczytałam, że zdecydować się na dziecko to tak, jakby się zdecydować na to, żeby twoje serce już zawsze było na zewnątrz i jest to zdanie, które chyba najlepiej określa to uczucie. Uczucie piękne ale też przerażające zarazem. Mówiąc "zrobię dla ciebie wszystko" mam na myśli naprawdę wszystko. Dochodzi do tego ciągły strach o jej życie i zdrowie. Nie potrafię sobie wyobrazić, co by było jeśli by jej zabrakło. Kiedy pomyślę, że mogłabym stracić męża albo kogoś bardzo mi bliskiego oczywiście tym wyobrażeniom towarzyszy niesamowity ból, ale potem przychodzi wyobrażenie smutnej przyszłości. Jeśli chodzi o dziecko, żadna przyszłość po prostu nie istnieje.. Wiem, że moje życie by się wtedy skończyło.

Coraz częście dopadają mnie wątpliwości w to, że chcę mieć drugie dziecko. Jeśli już teraz nie mogę spać z powodu lęku o Anię, to jak będę funkcjonować obdarzając taką miłością jeszcze jednego człowieka?

Przepraszam. Jakiś smutny wydźwięk ma ten post. Mimo tego wszystkiego co tu napisałam, zwłaszcza na końcu, kocham moją córeczkę i jest ona największym szczęsciem jakie mogło nas spotkać. Jest błogosławieństwem dla naszego małżeństwa, które niewątpliwie się zmieniło ale o tym może innym razem :)

"Ulubieńcy" 2 miesiąca

 W rolach głównych nadaj występują:

 

  • LEŻACZEK- BUJACZEK, do którego pod koniec tego miesiąca dołączyliśmy już pałąk z zabawkami, bo Ania w końcu zaczęła okazywać im zainteresowanie,
  • PIELUSZKA TETROWA, bo odkrywamy coraz to nowe dla niej zastosowania,
  • ELEKTRONICZNA NIANIA, tym razem przydała nam się bardzo w wersji przenośnej :) Ania śpi a rodzice balują przy ognisku i wszyscy są zadowoleni.

Pieluszki Fun&Fit

Czerwiec zaskoczył nas wielkimi upałami. My akurat wtedy byliśmy w podróży. Ja sama, mając na sobie jedynie bieliznę i przewiewną sukienkę, czułam, że zaraz się uparuję, a Ania biedna w tych pieluszkach.. W ROSSMANNIE znalazłam alternatywę dla zwykłych, standardowych pieluch, które niewątpliwie świetnie się sprawdzają w nocy, bo ładnie chłoną i nie przyciekają, ale na upał to chyba za dużo. Pieluszki nazywają się FUN & FIT. Są chłonne a cieńsze niż standardowe. Oczywiście trzeba je częściej wymieniać ale nie zdarzyło mi się, żeby przeciekły. Jedyny w nich mankament to taki, że trzeba wziąć romiar większe od tych, które stosuje się na co dzień. U nas były to trójki z kaczuszkami :P Próbowałam też później cieńszego odpowiednika DADY, bo takich zwykle używamy, ale niestety nie polecam, bo kiedy zdejmuję je choćby po jednym siku, to pieluszka jest aż cała mokra w środku, jakby w ogóle nie wchłaniała.. 

Lusterko samochodowe

W tym miesiącu odbyła się nasza pierwsza, wielka podróż. Spędziliśmy masę czasu w samochodzie. W związku z tym, że Ania jeździ tyłem do kierunku jazdy, nie mogliśmy jej podglądać bez tego gadżetu. Mi samej zdarzyło się zatrzymać awaryjnie samochód na środku drogi, bo wydawało mi się, że przestała oddychać. Teraz każde z nas w swoim lusterku może spojrzeć na nią. Pasażer ma ten komfort, że może się gapić tak przez pół podróży :) Nasza Córa dalej większość czasu śpi w samochodzie ale ma też takie okresy, w których bacznie przygląda się otoczeniu, zmieniającemu się krajobrazowi i oczywiście wielkiemu, włochatemu psu, który z jej fotelika zrobił sobie podpórkę pod łeb.

Moskitiera na wózek

Komary, komary, komary... Jeśli nasze dziecko odziedziczyło po tatusiu skłonność do przyciągania tych krwiożerczych bestii, to gdyby nie moskitiera, nie mielibyśmy już córki tylko jeden wielki bąbel. Na szczęscie Ania dostała ją od dziadków i może spokojnie jeździć z nami na spacery do lasu i urządzać sobie drzemki na świeżym powietrzu. Faktem jest, że niestety pod tą moskitierą jest troszkę cieplej niż na dworze więc co jakiś czas trzeba zrobić małe "wietrzenie". Jest to też chyba zaletą w chłodniejsze wieczory.

Łóżeczko turystyczne  

Rewelka :) Kupiliśmy oczywiście używane za jakieś 70 zł. Razem z monitorem oddechu, który wszędzie ze sobą zabieramy, bo działa też na baterie, więc nie trzeba się martwić o dostępność gniazdka, tworzą niezastąpiony nocny duet. Na wyjeździe Ania śpi sobie wygodnie w swoim łóżeczku a my obok, nie bojąc się, że ją zgnieciemy :P Do kompletu dołączona była także moskitiera więc nie trzeba się martwić o owady latające w pokoju a nawet urządzić jej nocowanie na dworze.

wtorek, 5 lipca 2016

Zamotani

...czyli chustowe szaleństwo

fot.: Blackdragonfly

Jako niania (jejku, znów zaczynam tak post.. wybaczcie) ale jako niania chustowałam już Wariata. To był mój pierwszy kontakt z kawałkiem materiału, który przywraca człowiekowi obie ręce :) Najpierw była zwykła chusta, potem elastyczna, potem znów zwykła. Wtedy nic o nich nie wiedziałam. Najłatwiej było mi używać tej elastycznej, bo nie trzeba było jej wiązać a umieszczenie w niej rozwrzeszczanego, śpiącego niemowlaka zajmowało chwilkę.. i tak sobie radośnie tańczyliśmy aż Maluch nie zasnął.

Spotknie numer dwa

Będąc w ciąży i przeglądając "fejsika" trafiłam na wydarzenie o wdzięcznej nazwie "CHUSTOWE CZWARTKI". Zaciekawiło mnie to niezmiernie. "Oczywiście pewnie na końcu świata"- pomyślałam. Otóż nie! Bardzo niedaleko :) No i wybrałam się. Z brzuchem pokaźnych rozmiarów wiedziałam, że za dużo to sobie nie popróbuję ale przynajmniej przypomnę sobie jak to się robi, może dowiem się też czegoś nowego. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że to co robiłam z Wariatem miało niewiele wspólnego ze "sztuką chustowania" - jak to potem nazwałam.
Odpowiednie (dopasowane do mamy i dziecka) wiązanie, odpowiednia chusta, odpowiednie położenie i w końcu (moja zmora do dziś), odpowiednie dociągnięcie, by uzyskać pożądaną pozycję dziecka, która nie skrzywdzi jego malutkiego i wiotkiego ciałka.
Obejrzałam sobie więc jak dziewczyny motały swoje maluszki, nasłuchałam się części teoretycznej, zadając oczywiście masę pytań, jak to mam w zwyczaju i postanowiłam wrócić po porodzie.

Spotkanie numer trzy

 Kiedy urodziła sie Ania i Marcin był jeszcze z nami w domu, uznałam, że to najlepszy czas, żeby pójść znów na takie spotkanie. Kupiłam nawet chustę, poleconą przez Dominikę (doradcę chustowego- sprawczyni całego zamieszania). Nasza córcia miała wtedy może ze dwa tygodnie. Troszkę nie wierzyłam w to, że można z powodzeniem zamotać takiego maluszka nie robiąc mu krzywdy. Trafiliśmy akurat na spotkanie o chuście kółkowej. Dominika zrobiła jak zawsze teoretyczny wstęp, opowiedziała o zaletach i wadach tej chusty, jej możliwościach i cenach. Potem była krótka prezentacja na lalce i do dzieła. Każda, a raczej każdy z nas, mógł spróbować swoich sił. Na swoim dziecku lub, jeśli nie czuł się pewnie, na lalce, która "konsystencją" jak najbardziej przypominała delikatne i wiotkie niemowlę. Jak już wspomniałam, byli w naszych szeregach również panowie. Nawet Marcin dał się skusić na małą próbę i muszę przyznać, że nie wierzyłam, że tak dobrze sobie poradzi. Od razu chciałam mu pomagać, podpowiadać ale Dominika skutecznie mnie odgoniła mówiąc, że da sobie radę :) i faktycznie - dał.




Spotkanie numer cztery

Okazało się, że z Dominiką można umówić się także na "prywatne" lekcje z konkretnego wiązania. Koszt takiej przyjemności startuje od około 100 zł. Czasem mniej lub więcej w zależności od ilości osób na spotkaniu. Ja poszłam na takie, gdzie było nas cztery babeczki :) Wybrane wiązanie to "kieszonka", którą obserwowałam za pierwszym razem. Wydawało się mało skomplikowane ale kiedy spróbowałam się zamotać w domu, to mało się nie popłakałam, albo może nawet to zrobiłam.. Ania uciekała mi na wszystkie strony, jakoś krzywo w tej kieszonce siedziała, nie mogłam sobie poradzić z tym, żeby dobrze dociągnąć chustę.. no masakra jednym słowem. Jak na zbawienie czekałam na to spotkanie, bo miałam chustę, miałam dziecko i nic nie mogłąm z tym zrobić. Choć oczywiście znalazłam sposób na jej dotychczasowe wykorzystanie - zawiesiłam pod stołem i Ania spała kilka razy w hamaku :)


Spotkanie odbyło się u Dominiki w domu, na część teoretyczną się spóźniłąm oczywiście, bo od kiedy mam dziecko jeszcze nigdy nie udało mi się być nigdzie na czas.. Z racji, że tą część już słyszałam na "chustowych czwartkach" została mi tylko szybciutko w skrócie przypomniana i ruszyłyśmy do dzieła. Najpierw szybka demonstracja, potem próby na lalkach. To dobry pomysł, bo nie ma obawy, że zrobi się krzywdę dziecku. Następnie próby już na włąsnych maluchach. Wszystko pod bacznym okiem instruktora. Każda z nas wiedziała na bierząco z czym ma problem, jak to poprawić, jaki będzie skutek, jeśli dziecko zostanie w tak źle zamotanej chuście. Wszystko to odbywało się w bardzo miłej atmosferze przy pysznym ciastku z owocami :) Był też czas oczywiscie na pogaduszki o wszytskim i o niczym. Ze swojej strony bardzo polecam :)

Ja kontra chusta

Nie wiadomo kto wygrywa. Najpewniej Ania, która jak tylko zaczęło mi wiązanie wychodzić, przestała być zachwycona moją bliskością a raczej wolała odpychać się ode mnie wszystkimi kończynami, bo chciała oglądać świat dookoła. Nietety to wiązanie też nie bardzo służy mojemu kręgosłupowi przez poważną wadę, której dorobiłam się w dzieciństwie. Podobno lepszy w naszym przypadku będzie plecak prosty albo kangurek, bo kieszonka (choć zdrowa dla kręgosłupa, jak każde dobrze zrobione wiązanie) najbardziej go obciąża. Nie rezygnujemy jednak i czasem się motamy, jeśli muszę zrobić małe porządki w domu a Ania akurat ma ochotę się poprzytulać, albo kiedy chcemy iść na krótki spacer tam, gdzie nawet nasz terenowy wózek wymięka :) Na pewno będziemy chcieli kupić/uszyć chustę kółkową, bo dużo szybciej i łatwiej ją zamotać i Marcin wtedy będzie mógł zdjąć ze mnie ten słodki ciężar :)

Podaję link do Dominikiautora zdjęć :)
Powodzenia!!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Nasza pierwsza WIELKA podróż

Dom->Brachowice->Lublin->Warszawa->Brachowice->Dom


 

Do naszego przedwczesnego urlopu przymusiła nas troszkę sytuacja "zatrudnieniowa" Marcina, bo z racji tego, że zmienia pracę, musi wykorzystać cały należny mu urlop, który zbierał od początku roku, by móc wykorzytsać go zimą :) ale chyba bardzo dobrze. W Brachowicach mieszkają dziadkowie i wujostwo Marcina, z którymi jest bardzo blisko, a w Lublinie jego rodzice i brat, u których ostatni raz byliśmy chyba zimą. Tak więc podjęliśmy decyzję o wyprawie i się zaczęło..

Co nas podkusiło..?

Ania ma już w sumie całkiem nieźle uregulowane drzemki, zwłaszcza tę pierwszą, która trwa 2 godziny. Był to więc (i jest do tej pory) idealny czas na podróż. Zakłądając, że będzie spała całą drogę, wizja wycieczki była całkiem przyjemna. Oczywiście musiał jechać z nami nasz wielki i włochaty pies. Byliśmy też przekonani, że w czerwcu nie ma jeszcze takich upałów, ani tylu samochodów na drogach co w okresie wakacyjnym. Niestety co do upałów się pomyliliśmy, bo przez cały tydzien temperatura nie spadała ponieżej 30 stopni. Ostatnim z ważniejszych powodów wyboru takiej daty i ogólnie wybrania się w tak daleką podróż z niespełna dwumiesięcznym niemowlęciem jest wiek dziadków. Oboje są już po dziewięćdziesiątce.. uznaliśmy, że im wcześniej tam się zjawimy tym lepiej.

Przygotowania

Ja, na samą myśl o wyjeździe, dostawałam gęsiej skórki. Marcin za to wysłuchiwał moich obaw i zawsze znajdował jakieś rozwiązanie. I to nie byle jakie, tylko konkretne i mające ręce i nogi. Na dwa tygodnie przed wyjazdem pojawiło się u nas łóżeczko turystyczne (oczywiście używane). Najpierw nie mogliśmy go rozłożyć ale jak już sie udało, okazało się, że przyda się nie tylko na wyjazd ale sprawdzi się też jako miejsce odpoczynku na dworze wśród krwiożerczych komarów, bo dzięki moskitierze, Ania będzie w nim całkiem bezpieczna. Myślę, że będziemy go używać częściej niż tylko w podróży.
Potrzebny był też przednośny, elektryczny aspirator do noska. Zakupiliśmy takowy i fakt, używaliśmy podczas wakacji ale nie może się on równać z tym, którego używamy w domu (podłączany do odkurzacza). Wyjątkowo przydatny okazał się być prezent od moich rodziców - lusterko umożliwiające obserwowanie dziecka podczas podróży samochodem, bo Ania jeździ tyłem do kierunku jazdy.

Pakowanie

Oczywiście nie obyło się bez listy. Była długa na stronę A4. Do spakowania były akcesoria dla psa, mamy, taty i oczywiście Ani, choć jest najmniejsza, potrzebowała ich najwięcej. Po nocach śniło mi się, że zabrakło nam czegoś bardzo ważnego. Skrupulatnie dopisywałam kolejne rzeczy do listy aż w końcu zaczęłam się zastanawiać czy my to wszystko zmieścimy do samochodu?? Na szczęście się udało ale łatwo nie było. Najwięcej miejsca zajął wózek. Stwierdziłam, że najlepszym i najwygodniejszym rozwiązniem byłoby mieć na miejscu kogoś, kto trzyma taki na strychu i mógłby go użyczyć na te kilka dni. Sama chyba nawet bym go nie brała, gdyby nie wizyta w Warszawie. Myślę, że chusta wystarczyłaby w zupełności. Ostatecznie spakowaliśmy z pół domu i samochodem wypchanym po dach, ruszyliśmy w naszą trasę, mając zamiar pokonać ponad tysiąc kilometrów.

Napotkane trudności

Nie było ich dużo. Ania jest wymarzonym towarzyszem podróży. Spała praktycznie cały czas. Jeśli jazda trwała mniej niż 4 godziny, nawet nie budziła się na karmienie. Mimo to napotkaliśmy kilka trudności. Pierwsza z nich to brak przewijaka na stacji.  Byłam przekonana, że to standardowe wyposażenie, tymczasem przyszło mi położyć Anię na podłodze w łazience a karmić ją siedząc na sedesie, co i tak się nie udało, bo w kolejce stała bardzo zniecierpliwiona pani.. Ostatecznie musiałam karmić w nagrzanym do czerwoności samochodzie z włączoną klimą, zakrywając pierś i dziecko pieluszką, bo przechodnie zawieszali na nas oko. Kolejna to jednak niepokój u Malucha wywołany ciągłymi zmianami i zaburzeniem codziennego harmonogramu. Ania nie należy do marudnych dzieci. Co więcej, uważam, że trafiło nam się dziecko-anioł. Zasypia raczej sama, bez płaaczu, dużo się uśmiecha itd.. Niestety już pod koniec wyjazdu widać było po jej zachowaniu, że ma już tego wszystkiego serdecznie dość :) Skutkowało to tym, że częściej płakała, trudniej jej było zasnąć, jadła niespokojnie. Ostatnim problemem był żar lejący się z nieba! Uniemożliwiło nam to spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Jedyną porą na odpoczynek w hamaku był wieczór ale trzeba było dzielić się przestrzenią z komarami. Anię na szczęście ratowała moskitiera zamontowana na gondoli :)






Ogólnie jesteśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu. Teraz w najbliższych dniach czeka nas wyprawa bliżej ale na dłużej. Pora odwiedzić drugich dziadków :) Ciekawe jakie tym razem niespodzianki zgotuje nam los..