piątek, 10 czerwca 2016

Sen- pielucha- jedzenie...

...czyli jak nam minął pierwszy miesiąc we trójkę (+ pies)

 




 

 

 

 

 

 

Powrót do domu

W szpitalu spędziłyśmy cztery doby, bo Ania miała żółtaczkę. Marcin zatem miał sporo czasu aby dokończyć przygotowania domu i pokoiku przed naszym przyjazdem. We środę po południu przyjechał po nas do szpitala i zaparkował strasznie daleko. Po podziękowaniu i pożegnaniu się z personelem medycznym zawinął fotelik pod pachę i heja do przodu. Ja mimo tego, że wyglądałam już całkiem zwyczajnie (oprócz zwisającej skóry na brzuchu) zwyczajnie się nie czułam- cała byłam obolała. Mój mąż jednak nie wpadł na to i zasuwał jak nie wiem. Musiałam aż krzyknąć, bo mało mnie nie zgubili :) Kiedy zapakowaliśmy po raz pierwszy naszą córkę do samochodu, pojawiło się kolejne, nieznane mi dotąd, oblicze mojego męża. Otóż- obie ręce na kierownicy, 40km/h i jechał tak, jakby wiózł cały bagażnik kieliszków na długich nogach (bynajmniej nie chodziło o moje rany poporodowe).
W domu czekała na nas stęskniona Inka. Ania oczywiście zasnęła w drodze więc jej nie budziliśmy. Przywitałam się z tym szalonym psem i dopiero wtedy przedstawiliśmy jej zawartość fotelika. Powąchała z zainteresowaniem i to by było na tyle. Szybko wróciła do okazywania radości z naszego powrotu. Nasza córeczka spała na tyle długo, że zdążyliśmy nawet wypić herbatkę. Kiedy się obudziła, została nakarmiona i oprowadzona po domu :)Nie wiem czy ją to zainteresowało, bo zaraz znów zasnęła. My mieliśmy wielkie plany co do kąpieli i układania jej do snu w jej pokoju ale nagle zrobił się późny wieczór, my głodni a ona zmęczona więc zasnęła bez kąpieli. My też zdecydowaliśmy, że póki nie otrząsnę się z pierwszych chwil połogu, przestawić jej łóżeczko do naszej sypialni.

I tak mijał dzień za dniem..

Wszystkie dni były do siebie podobne. Pobudka o przytomnej godzinie, czyli około 9, więc mama i tata mogli się spokojnie wyspać. Próba porannej toalety, śniadanie nasze, potem śniadanie Ani, pielucha i spanie. I tak w kółko. Ulokowałyśmy się na kanapie na dole. Ja obolała, córa zmęczona i tak kontemplowałyśmy swoje wspólne towarzystwo. Tata miał więcej pracy. Musiał wychodzić z psem odgrzewać obiady, pilnować żebym piła, myć butelki i laktator, biegać góra- dół -góra- dół, bo przy dwupoziomowym domy zawsze coś znajdowało się nie na tym poziomie co powinno i ogólnie zasuwał na maksa. Co do dwupoziomowego domu to musieliśmy na szybko zorganizować drugi punkt do przebierania, czego wcześniej nie przewidzieliśmy. Z dnia na dzień organizacyjnie szło nam coraz lepiej. Pamiętam jak trzeciego dnia udało nam się wykąpać Anię bez krzyku, położyć ją spać, sami się wykąpać i nawet obejrzeć film, z którego nic nie pamiętam, bo byłam tak zmęczona, że oczy same mi się zamykały ale sam fakt spędzenia czasu tylko we dwoje był super. Marcin miał 3 tygodnie urlopu więc praktycznie cały pierwszy miesiąc był z nami. Kiedy ja poczułam się już lepiej to praktycznie cały dzień nadrabiał zaległości na podwórku więc nie siedział przy nas ale ważny był fakt, że był gdzieś w pobliżu w razie sytuacji awaryjnej.

Noce

Nasze dziecko to anioł. Od pierwszego dnia budzi się co 3 godziny na jedzenie, grzecznie odbija i znów zasypia. Kiedy Marcin wrócił do pracy, zarządziłam przeniesienie łóżeczka do pokoju Ani. Chciałam, żeby się wysypiał i nie budził za każdym razem, kiedy powstaje zamieszanie związane z karmieniem. W pokoiku stanął też fotel i prowizoryczna kanapa, która jest tam do dziś (ale tak to bywa z rozwiązaniami tymczasowymi). Wszystko to aby ułatwić nocne jedzenie. I tak oto, jak w zegarku Ania jadła o 21 potem o 1, 4, 7 i 9. Pod koniec pierwszego miesiąca zaczęła potrzebować, między 7 a 9, chwili na "zabawę dowolną" sama ze sobą. Wyłączałam więc nianię, żeby jeszcze dospać a ona gugała u siebie w łóżeczku a potem grzecznie zasypiała.

Goście

Zanim jeszcze nasza córka pojawiła się na świecie, przy każdej rozmowie zaznaczaliśmy, że gości będziemy przyjmować po mniej więcej dwóch tygodniach i muszę przyznać, że to był dobry krok. Może nie już tylko ze względu na Anię, bo mieliśmy wrażenie, że jej to nic nie robi różnicy, ale ze względu na mnie i mój stan fizyczny. Na początku każdy ruch sprawiał mi ból, ciągle byłam zmęczona i senna. Ogólnie było sporo zamieszania z poukładaniem sobie planu dnia, więc od razu zaburzanie go odwiedzinami byłoby bez sensu. Kiedy upłynęły magiczne dwa tygodnie, w domu zaczęli pojawiać się pierwsi goście na krótkie wizyty. My już wtedy troszkę znaliśmy Anię a ona nas i swój dom. Oczywiście po każdej takiej wizycie, było widać zmiany w jej zachowaniu, była niespokojna, trudniej jej się zasypiało, ale trzymać jej pod kloszem całe życie nie zamierzamy :) Pierwszy miesiąc zakończył się hucznym pępkowym. Mieliśmy sporo gości, było głośno i "pijano", ale impreza podzieliła się na tą z morzem alkoholu na podwórku i tą z dobrym jedzeniem na górze w sypialni. Wszyscy przeżyli więc myślę, że wydarzenie można uznać za udane :)

Pierwsze wyjścia

Na pierwszy spacer (dookoła domu) wybraliśmy się na drugi dzień po przyjeździe ze szpitala.  Problem z tymi dalszymi wynikał z mojego kiepskiego stanu fizycznego, ale wybraliśmy się na niego chyba po dwóch tygodniach od narodzin. W kościele (a raczej na trawniku przed kościołem) pojawiliśmy się dokładnie tydzień po urodzeniu Ani. Ona grzecznie spała a ja szukałam jakiegoś murka, żeby choć na chwilę przycupnąć, bo ból po porodzie jeszcze nie ustąpił. Przed skończeniem pierwszego miesiąca zaliczyliśmy nawet wypad do większego centrum handlowego po zakupy na pępkowe i na spotkanie chustowe, o którym będzie osobny post.

Trudności

Na początku był brak pokarmu, potem jego nawał. Trudne było ściąganie mleka jedną ręką a karmienie z butelki drugą, bo to wszystko zbiegało się w czasie. Ponad to, przy jedzeniu, Ania połyka bardzo dużo powietrza. Potem zazwyczaj ładnie odbije ale i tak w brzuszku tworzą się bąki, które ona usilnie próbuje wygonić ale im bardziej się spina, tym bardziej jej to nie wychodzi. W efekcie cały dzień się pręży i napina i nikt nie umie nam pomóc. My sami robimy jej od czasu do czasu Windiego, ale to nie likwiduje przyczyny tylko pomaga w bólu :( to chyba nasze największe zmartwienie jak dotąd.

Czas pędzi jak szalony. Ania rośnie z dnia na dzień.. boję się, że te chwile tak szybko mijają. Niedługo przyjdzie nam wybierać sukienkę na studniówkę a ja, patrząc na dojrzewającą kobietę, będę widziała niemowlę trzymane przez położną na rękach..

czwartek, 2 czerwca 2016

Kupić tylko to co potrzebne i nie dać się spłukać

WYPRAWKA


Pierwsze rzeczy do wyprawki zaczęłam kompletować zaraz po tym jak wkroczyliśmy w drugi trymestr ciąży. Niektórzy mówili, że to za wcześnie, ja jednak uznałam, że zacznę od rzeczy, które w razie nieszczęścia można komuś sprezentować lub łatwo odsprzedać. Cały czas z resztą myślałam też o Marcinie. Co będzie jeśli okaże się, że muszę leżeć do końca ciąży? Wtedy nie pomogę mu, a wiadomo, że dla mamy skompletowanie wyprawki jest nie lada wyzwaniem, a co dopiero dla taty.. Moim hasłem przewodnim na te kilka miesięcy stało się "Kupić tylko to co potrzebne i nie dać się spłukać". Myślę, że udało się.. przynajmniej częściowo :)

 Używane nie znaczy gorsze

Co do mojego motta to "kupić tylko to co potrzebne" przy burzy hormonów chwilami stawało się niemożliwe :) Z kolei "nie dać się spłukać".. no nad tym udawało mi się panować, przede wszystkim dlatego, że większość drogich sprzętów kupiłam z drugiej ręki. I tak oto w naszym domu stanął używany wózek, fotelik, baza ISOFIX, łóżeczko (a nawet dwa), przewijak i wiele, wiele innych. Z każdego zakupu jestem bardzo zadowolona i wiem, że "nowy" nie byłby wcale lepszy. Tyczy się to też oczywiście ubranek. Część dostałam, część kupiłam za grosze w lumpeksach lub jak kto woli nowocześniej "second hand'ach" :)

Z doświadczenia niani

Na mojej wyprawkowej liście, oprócz rzeczy, które każdy uzna za przydatne, pojawiły się też te podpatrzone przy opiece nad "moimi dziećmi". Był to między innymi leżaczek bujaczek (wymieniony za paczkę pieluszek), duży i bezpieczny przewijak, niania z monitorem oddechu, wózek na dużych, pompowanych kołach- w sam raz na nasze wiejskie tereny. 

Konkursy

Będąc w ciąży odkryłam stronę konkursowemamy.pl. Biorąc udział w konkursach lub zgłaszając się do testowania różnych produktów nagromadziłam ich troszkę przez ten czas. Teraz niektóre z nich są nam bardzo przydatne, np. butelki albo kosmetyki :) a najfajniejsze w nich jest to, że nic nie kosztowały.

Kosmetyki

W tej sprawie polegałam na Kasi. Wiedziałam, że ona się na tym zna i na pewno wybierze coś dobrego a jednocześnie nie za milion monet. Zależało mi na tym, żeby były one w miarę naturalne i żeby nie były emolientami. Wspierałam się także filmikiem, do którego wrzucam wam linka https://www.youtube.com/watch?v=vEkn0UxrJ08.

Lista prezentów 

Każdemu polecam zrobienie takiej listy. Goście przychodzący odwiedzić nowego człowieka zawsze chcą coś przynieść i przeważnie dzwonią z pytaniem "czego wam trzeba?". Ja postanowiłam części rzeczy po prostu nie kupować by potem nie odpowiedzieć "yyy, nie wiem, wszystko mamy, nic nie kupujcie", bo i tak kupią i ja się wcale nie dziwę. Pamiętam jakie to dla mnie było miłe, takie kupowanie maleńkich skarpetek itd. Tak więc w torbie na pewno znajdziecie kolejną parę jakże urokliwych i miniaturowych skarpetek i wszytsko byłoby super ale dzieci nietstety mają tylko dwie nóżki i w dodatku tak szybko rosną. 

  Cała wyprawka kosztowała nas nieco ponad 2000 zł.