poniedziałek, 8 lutego 2016

Fałszywy alarm, czyli nocna wizyta na Kamieńskiego

Skurcze co 5 - 4 - 3 ...



Od kiedy w końcu zaczął rosnąć mój brzuch nie mogę się wyspać. Tak też było tej nocy. Najpierw długo nie mogłam się ułożyć a kiedy w końcu się udało i zasnęłam, znów obudziłam się koło drugiej i na tyle było mojego spania. Potem to już tylko przymykanie oczu, pobudka co 15 min i jakieś sny nie z tej ziemi :P No więc zaczęły śnić mi się koszmary, że boli mnie brzuch, że zaczyna się poród a mój Marcin mówi, że on wcale nie chce tego dziecka i że się wyprowadza! Obudziłam się przerażona i zaczęłam weryfikować otaczającą mnie rzeczywistość. Leżę w łóżku - czyli jest ok, Marcin wesolutko pochrapuje na prawym boczku- czyli też nie wygląda jakby się gdzieś wybierał, brzuch? Kurde boli mnie brzuch.. No ale już przecież miałam takie skurcze i wiadomo, że nie zwiastują one porodu tylko tak sobie brzuszek trenuje. Uspokojona znów zaczęłam szukać wygodnej pozycji ale nagle - znów skurcz. Hmm.. pomyślałam, że może tak ma być. Po którymś z kolei zaczęłam się niepokoić i mierzyć czy są regularne. Były! Najpierw co 5 potem co 4 w końcu, kiedy były co 3 minuty i trwały 40-50 sekund stwierdziłam, że może nie myślę racjonalnie i należy obudzić głowę rodziny.

Pobudka 5.40 nad ranem 

Marcin mimo zaspania zareagował bardzo szybko i bardzo profesjonalnie. Poczułam się na tyle bezpiecznie, że też zaczęłam się uspokajać i na trzeźwo analizować wszystko co się dzieje. Jeszcze przez 10 min liczyliśmy wspólnie skurcze i czas ich trwania zastanawiając się, czy to już czas żeby jechać do szpitala czy może samo minie. Kiedy jednak pobiegłam na sygnale do łazienki wracając zauważyłam, że Marcin jest już w pełnym stanie gotowości. Zapinał właśnie ostatni guzik w spodniach i bacznie mi się przyglądał. Bardzo się wahałam przed podjęciem ostatecznej decyzji, bo nie chciałam siać niepotrzebnej paniki ani usłyszeć od położnej w szpitalu, że im zawracam głowę a nic się nie dzieje. Z drugiej strony bałam się, że jeśli teraz coś zbagatelizuję, może to się odbić na zdrowiu a nawet życiu naszego Dziecka. Zadzwoniłam więc na pogotowie i usłyszałam, że najlepiej od razu jechać. Zaczęliśmy więc w pośpiechu pakować torbę. Oczywiści nic nie mogliśmy znaleźć. Skończyło się na podstawowych kosmetykach, klapkach, koszuli nocnej i dokumentacji. O niczym więcej nie byłam w stanie myśleć, bo skurcze się nasilały. Czytałam, że te właściwe przypominają bóle przy miesiączce. Moje bolały bardziej jak zmęczone mięśnie nie mające już siły na wysiłek. 

"Kochany" personel

Wchodząc do szpitala wyjaśniliśmy Pani z dyżurki, czemu zawdzięczamy naszą wizytę. Ta bardzo spokojnie i powoli przy pełnej współpracy swoich rąk przekazała nam gdzie mamy się kierować. Na początku stwierdziłam, że traktuje nas jak debili ale kiedy drzwi windy się zamknęły, ja pamiętałam to co pokazywała, Marcin to co mówiła i tak wspólnie udało nam się dotrzeć do położnej. Jednak człowiek w stresie nie działa tak jak powinien. Zapukaliśmy, otworzyła niska pani w zielonym jednorazowym fartuchu. Nakazała Marcinowi czekać na zewnątrz. Ja weszłam, usiadłam na krzesełku i udzieliłam pełnego wywiadu. Nie należało to do najprzyjemniejszych czynności, bo patrzyła na mnie właśnie tak jak się spodziewałam "nic się nie dzieje a ta zawraca nam głowę", przy okazji zostałam zrugana za to, że swój numer telefonu podaję co dwie a nie co trzy cyfry. Na szczęście w niedługim czasie zjawiła się pani doktor. Zbadała mnie, stwierdziła, że wody nie odeszły szyjka się nie skraca więc nic nie wskazuje na to, żeby były to skurcze porodowe. Potem zrobiła jeszcze (bardzo dokładnie- miałam wrażenie) USG i wysłała jeszcze dla pewności na KTG. Coś na ten temat czytałam ale chyba zrobiłam bardzo zdziwioną minę, bo na spokojnie wytłumaczyła mi na czym to badanie będzie polegać, żebym się nie bała, bo póki co, wszystko wygląda prawidłowo. Niemiła pani położna "wytłumaczyła" mi jak trafić w miejsce badania i zatrzasnęła drzwi.. To tłumaczenie w niczym nie przypominało instrukcji od Pani z dyżurki ale jakoś po wielu próbach udało nam się trafić. Tam znów bardzo miła Pani w zielonym kitlu podłączyła mnie do urządzenia, uspokajała, że to nie boli, że na pewno wszystko będzie dobrze i że moim zadaniem teraz jest tylko leżeć i się relaksować. 

KTG

Do mojego brzucha zostały przywiązane dwa cosie, które miały monitorować zachowanie Dziecka. Leżałam na wznak w przyciemnionym pomieszczeniu a zza ściany dochodziły mnie ciche jęki.. niestety jęki bólu. Jak się okazało, dziewczyna mniej więcej w moim wieku, stara się od 12 godzin urodzić swoje pierwsze dziecko i mimo regularnych i, jak mniemam, bardzo bolesnych skurczów, dzieciątko ani myśli wybierać się na ten świat. Nagle urządzenie zaczęło piszczeć. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Kolejna pani stwierdziła, że to nasz Maluszek niebezpiecznie zwalnia ale może wystarczy położyć się po prostu na boku. Tak też zrobiłam, urządzenie się uspokoiło ale wtedy skurcze stały się bardziej odczuwalne, co oczywiście było widać w zapisie. Położne przechodzące obok mnie zaglądały do wydruku i miały zdziwione miny. Pytały czy coś czuję. Oczywiście, że czułam ale w obliczu tego co działo się za ścianą nie byłam w stanie powiedzieć, że cokolwiek mnie boli. Oczywiście kiedy stres zaczął powoli opadać przypomniało mi się, że zaparkowaliśmy w niedozwolonym miejscu. Na szczęście kręciła się też obok bardzo miła Pani sprzątaczka i przekazała Marcinowi, że to jeszcze może chwilę potrwać, więc niech lepiej przeparkuje auto, bo nie będziemy mieli czym wrócić do domu. Po około 30 minutach badanie się skończyło. Było na nim widać czynność skurczową ale ewidentnie były to skurcze treningowe i nie zwiastowały porodu. Pani doktor przygotowała dla mnie wypis, przepisała leki rozkurczowe, poleciła odpoczywać i jak najszybciej skontaktować się ze swoim lekarzem. Uspokajała, że wszystko wygląda w miarę dobrze ale lepiej dmuchać na zimne. 

W końcu w domu

Mi absolutnie czas się nie dłużył ale troszkę jednak spędziliśmy w tym szpitalu. Kiedy wyjeżdżaliśmy w stronę domu dochodziła 8.00. Dalej spięci ale spokojniejsi mogliśmy podziwiać słońce wschodzące nad Wrocławiem. Oboje "obgadaliśmy" Panią położną z dołu ale też okazało się, ze Pani z dyżurki, kiedy ja byłam na badaniu, przyszła do Marcina, żeby sprawdzić czy udało nam się trafić i uspokajała go, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i nie ma czym się martwić. Oboje byliśmy jej za to bardzo wdzięczni. Nerwy jednak opadły z nas dopiero po śniadaniu. U mnie oczywiście objawiło się to płaczem :) ze szczęścia rzecz jasna. Cieszyłam się, że wszystko dobrze się skończyło. Położyliśmy się jeszcze na drzemkę i wtedy zadzwoniła moja siostra. Zdążyłam jedynie odrzucić połączenie ale Marcin przeszedł wtedy samego siebie. Ciągle śpiąc chwycił małą poduszeczkę, położył sobie na głowie i powiedział "halo?". Na tym jego aktywność się skończyła a ja myślałam, że umrę ze śmiechu. Skoro on "odbiera" poduszkę po jednej nieprzespanej nocy to co nas czeka za kilka miesięcy?? 

PS Po końskiej dawce no-spy i kilkugodzinnym leżeniu skurcze zaczęły ustępować. Poczułam się nawet na tyle dobrze, że wybrałam się na egzamin. Nie była to najgorsza decyzja, bo zdałam i miałam to już za sobą :)