środa, 31 maja 2017

Ani podróże małe i duże

Szklarska Poręba

 



Tym razem wylądowaliśmy w górach, na Marcinowym wyjeździe integracyjnym z pracy. Miało być troszkę rodzin i troszkę par bez dzieci, a cały wyjazd zorganizowany, więc za dużo nie mamy do ocenienia/polecenia, ale postaram się podzielić moimi spostrzeżeniami.



Trasa z Wrocławia całkiem przyjemna, bo najpierw kawałek jedzie się jakąś "szybką drogą", a później to już czas się nie liczy, bo na horyzoncie pojawiają się góry, a droga zamienia się w piękną serpentynkę i wije się wśród pól, lasów i wzgórzy. O tej porze roku było wyjątkowo pięknie, bo akurat kwitł rzepak. Trafiła nam się dość przyjazna pogoda, bo było ciepło, ale żar nie lał się jeszcze z nieba. Ania zasnęła gdzieś tak w połowie i obudziła się na miejscu. Wyspana była już bardzo dobrym towarzyszem integracji.

Ulokowaliśmy się w hotelu Bornit. Normalnie pewnie nigdy byśmy się na niego nie zdecydowali, bo mamy inne priorytety niż cztery gwiazdki obok nazwy, ale miło było spróbować takich "luksusów". Wcześniej sprawdziłam, że na terenie obiektu jest basen z miejscem dla dzieci, także nie zapomniałam spakować nam całego oprzyrządowania :) z ważniejszych dla nas rzeczy było jeszcze to, że można tam zabrać psa (oczywiście za dodatkową opłatą), poprosić o wstawienie łóżeczka turystycznego (też za dodatkową opłatą) i wypożyczyć wanienkę (bezpłatnie). Pokój był schludny, w miarę czysty i dobrze wyposażony. Spokojnie zmieściło się w nim nasze łóżeczko turystyczne i wózek, a wanienka czekała już na miejscu.



Od razu po rozpakowaniu rzeczy zeszliśmy na obiad. Do wyboru były dwie zupy i dwa drugie dania do skomponowania na open barze. Jedzenie nie było jakieś rewelacyjne, ale nie było też najgorsze. Wszystko było cieplutkie, a wydawanie potraw logistycznie dopracowane. Dostępne były trzy krzesełka dla dzieci, co przy imprezie na ponad 100 osób, okazało się za małą ilością, ale jakoś sobie poradziliśmy "na raty". Na kolację był grill i mnóstwo dobrych rzeczy do wyboru, osobny bar dla dzieci i alkohol chyba w trzech wariantach do wyboru. Niestety mnie to nie dotyczyło :( Śniadanie kolejnego dnia powaliło mnie na kolana. Było tam wszystko, na co tylko ktokolwiek mógłby mieć ochotę. Na ciepło, zimno, słodko, słono itd.. Zaspokoiło to nawet moje wymagające, ciążowe podniebienie. Kolejny obiad wyglądał bardzo podobnie do poprzedniego, także nie będę się tu bez sensu rozpisywać. Warto jeszcze zaznaczyć, że obok był całkiem przyjemnie urządzony pokój dla dzieci i łazienka z wygodnym przewijakiem, także kiedy maluchy się już najadły, mogły spędzać tam czas, a rodzice w spokoju wypić kawę i zjeść ciastko. Oczywiście z Anią trzeba było jeszcze pójść, ale za dwa lata.. kto wie? :P



Następna w kolejce atrakcji była wizyta w dinoparku. Wszyscy wpakowaliśmy się do autokaru i tak właśnie pękł kolejny pierwszy raz Ani. Cieszyła się jak nie wiem. Na pewno nie bez znaczenia pozostało to, że dookoła mnóstwo było dzieci w każdym możliwym wieku :P Zapakowaliśmy wózek i pożyczone od Kamili nosidło i ruszyliśmy na podbój prehistorycznych gadów. Niestety Ania była za mała na wszystko co tam proponowali, czyli kino 6D, dmuchane place zabaw, kolejkę Flinstonów itp, ale znalazła sobie miejsce, w którym spędziła blisko godzinę- piaskownicę. Później zjechała jeszcze kilka razy ze zjeżdżalni i zasnęła w wózku na ścieżce edukacyjnej. My siedliśmy sobie na leśnej ławeczce wśród dinozaurów i korzystaliśmy z chwili wytchnienia, bo pchanie tego wózka pod górę i hamowania go podczas zjazdów po stromiznach, było niezłym wyzwaniem. Kiedy zgłodnieliśmy zeszliśmy w dół do restauracji i jak tylko dzieciak poczuł frytki.. oczy jak 5zł. Nie udało nam się zwiedzić łazienki, bo brakło nam już czasu, a strasznie byłam ciekawa czy był tam przewijak.

Trochę trzęsło.. :)




Po powrocie do hotelu, zostało nam jeszcze trochę czasu do kolacji, więc postanowiliśmy skorzystać z dobrodziejstw hotelu i pójść na basen. Było bardzo bliziutko, więc na dobrą sprawę, można by się przemieszczać w szlafroku. Niestety woda okazała się być za zimna dla naszej ciepłolubnej córki i skończyło się na moczeniu nóg. Tylko Marcin skorzystał, ale też szybko zmarzł. Faktycznie było tam miejsce dla dzieci, w postaci dwóch zjeżdżalni ale to już dla znacznie starszych pociech.

Kolacja odbywała się w chacie przy hotelu (na tyle daleko, że żadna elektroniczna niania nie łapała tam zasięgu). Dla starszych dzieciaków zapewnione były zajęcia z animatorami, ale ZNÓW Ania była na to za mała, także około 22 zwinęliśmy się do pokoju, bo zaczynała się "impreza dla dorosłych". Nawet nie żałowaliśmy, że nie mogliśmy zostać, bo oboje byliśmy tak wypompowani, że jedyne o czym marzyliśmy, to prysznic i sen. Ania chwilę jeszcze poszalała i też padła jak biedronka. Nie zrobiło jej to w ogóle różnicy, że jest w obcym miejscu.

Fot.: Zygmunt Solnica

Fot.: Zygmunt Solnica 


W niedzielę wyspaliśmy się jak to na weekend przystało. Zjedliśmy wielkie śniadanie i poszliśmy do kościoła, który był kilka kroków od hotelu. Wspaniały pomysł, bo na dworze także postawiono ławeczki. To dla naszej rodziny teraz super ważne, bo ja już mam problem ze staniem całą Mszę, a z Anią wolimy być na dworze, bo czasem jest bardzo głośna, chce się przemieszczać i nie chcemy, żeby przeszkadzała



Kiedy już się spakowaliśmy, przypomniało mi się, że widziałam ludzi na dachu i postanowiliśmy sprawdzić co tam w trawie piszczy. Ania była już mega głodna i zmęczona. Faktycznie na dachu był taras widokowy. Stoliczki, krzesełka, parasole, a co najważniejsze, góry jak na wyciągnięcie ręki :D Do hotelu przynależał też plac zabaw, który mieliśmy zamiar przetestować, ale nasze dziecko już nie dało rady i też z tego samego powodu odpuściliśmy oglądanie wodospadu, który podobno był 500m od hotelu. No niestety.. priorytety się troszkę zmieniły i po obiedzie, który przebiegł w dość nerwowej atmosferze, Marcin zabrał jeszcze Anię na chwilę do pokoju zabaw, a ja spokojnie dokończyłam obiad i ruszyliśmy w trasę powrotną. Tym razem Anna spała jak zabita caaaaluśką drogę.



Ogólnie wyjazd uważam za udany. Na wiele atrakcji Ania była jeszcze za mała, ale myślę, że i tak była to dla niej frajda. Do nas w końcu dotarło, że podróże z dziećmi w niczym nie przypominają tych, w które wybieraliśmy się do tej pory, i że przez kolejne 10 lat nic się nie zmieni :) Teraz to one dyktują warunki ! 

czwartek, 25 maja 2017

Dzień Matki

.. czyli krótko o tym,  jak bycie córką zdefiniowało mnie jako matkę 



Kiedy byłam mała zawsze myślałam, że moje mama nigdy taka nie była. No bo jak to? Mama,  która wie wszystko, umie wszystko i jest taka dorosła była kiedyś małą dziewczynką? Nie mieściło mi się to w głowie. Wtedy nie było dla mnie żadnego bardziej wiarygodnego źródła wiedzy. Od zadania domowego, przez pytania natury egzystencjalnej aż po porady damsko-męskie, bo byłam strasznie kochliwym dzieckiem. Pamiętam, że zawsze kiedy miałyśmy jakiś problem, ktoś nam dokuczal w szkole albo dałyśmy się wciągnąć kolegom w jakąś bezsensowną dyskusję,  mama mówiła "trzeba było powiedzieć "coś tam"" i zazwyczaj była to tak trafna i cięte riposta, że żal nam było że tego wcześniej nie wymyśliłyśmy. Ale wtedy już było za późno. Zawsze się zastanawiałam, czy kiedyś dojdę do takiej wprawy jak ona i na poczekaniu będę umiała zagiąć tak mojego "przeciwnika". Mama zawsze miała "supermoce".
Potem przyszedł czas dojrzewania.. TRUDNY! Myślę że tak samo dla mnie jak i dla niej. Z tamtego okresu pamiętam najbardziej jak, jeśli już bardzo się złościłyśmy i w końcu powiedziałam parę słów za dużo,  ona ze łzami w oczach odpowiadała "Ja Cię 9 miesięcy pod sercem nosiłam, a Ty mi teraz robisz taką przykrość". Wtedy tego nienawidziłam i złościło mnie to jak nie wiem co. W myślach mówiłam "i znów to samo, próbuje mnie wziąć pod wlos".. dopiero teraz to rozumiem, kiedy i ja 9 miesięcy nosiłam pod sercem drugie życie. Teraz jej słowa bolą mnie jeszcze bardziej, bo wiem jak to jest drżeć o czyjeś zdowie, życie, przyszłość, każdego dnia, każdej godziny. Pomijam już trudy ciąży i porodu, bo to nic w porównaniu właśnie z tym strachem.

Każdego dnia patrząc na Anię i czując ruchy w moim brzuchu, myślę o mojej mamie. Kiedy jestem zmęczona, zła, dziękuję jej za to czego dokonała. Teraz wiem ile ją to kosztowało,  żeby każda z nas mogła być tam gdzie jest teraz. Żebyśmy mogły stać się właśnie takimi ludźmi jakimi jesteśmy (na spółę z tatą oczywiście :P) ale nie oszukujmy się- to ona zdefiniowała nas jako kobiety, przyszłe i obecne matki. Ona nauczyła mnie kochać bezgranicznie, dawać szansę nie tylko ludziom ale i każdemu dniu stać się wspaniałym. Pokazała mi jak oddać całego siebie osobom, które się kocha. I nie znaczy to "poświęcić sie" w taki sposób, że nic z Ciebie nie zostanie, ale tak, że będzie Cię coraz więcej i więcej właśnie przez nich i dla nich. Bo, jak mawia, "smutek dzielony na dwije to tylko połowa smutku, a radość dzielona na dwoje to podwójna radość. "

To właśnie Ona, moja Mama :) jestem dumna, że jestem jej córką!








A MA NAS TRZY!

Sprint do mety zwanej roczkiem

... czyli niezłe kombo o 9, 10 i11 miesiącu życia Ani 

 

 

 
Wiem, wiem.. trochę zaniedbałam. Ale w końcu wzięłam się za siebie i mam zamiar nadrobić tą lukę, bo co ja będę potem wspominać jak już skleroza zawita na dobre do mojej codzienności? Co ja wnukom opowiem? :P Serio polecam każdej mamie jakąś formę zapisywania tego, co aktualnie dzieje się z jej dzieckiem, jej życiem, jej rodziną. Po jakimś czasie, nawet nie aż tak długim, wspomnienia się zacierają, blakną, a taka pamiątka zostaje na zawsze. Czasem nawet okazuje się być całkiem przydatna, bo przy drugim dziecku zapomina się o wielu ważnych wydarzeniach, datach, problemach, które napotkały nas już przy tym pierwszym, a taki post może uspokoić szybciej niż niejeden lekarz.


Jak to w święta (zwłaszcza te u babci) bywa, cukier i tłuszcz spożywane są na kilogramy. Tak jest i w naszej rodzinie :) W związku z tak podniosła okazji i Ani zostało udzielone pierwsze pozwolenie na cukier w czystej postaci czyli pierniczka z lukrem! A jak już się okazało, że może zjeść pierniczka to babci i dziadkowi puściły wszelkie hamulce :P



W tym miesiącu nadszedł też nasz pierwszy wspólny sylwester. Po ubiegłorocznych doświadczeniach, kiedy to chcieliśmy zaszaleć po raz ostatni i okazało się, że z brzuchem to już nie jest to samo, stwierdziliśmy, że nawet cieszymy się na takie spokojne powitanie Nowego Roku. Umówiliśmy się z naszymi ulubionymi sąsiadami na wieczór gier w towarzystwie ich sześcioletnich bliźniaczek, a żeby było weselej, wszyscy się poprzebieraliśmy. I tak tata został robotnikiem drogowym a Ania wróżką.




Na święto Trzech Króli zaplanowaliśmy wyjazd do Lublina. Stwierdziliśmy wtedy, że to doskonała okazja do zmiany fotelika Ani na kolejny. O tym będzie osobny tekst, także nie będę tu robić spojlerów :P
Podróż minęła nam jak zwykle bardzo spokojnie, choć tym razem nie w nocy, ale Ania była fantastyczna, jak to ma w zwyczaju. Niestety na miejscu spotkała nas niemiła przygoda, a mianowicie choróbsko. Anna kaszlała nam już jakieś 2-3 tygodnie ale na początku był to kaszel spowodowany ściekającym po gardle katarem, później kontrolowałam go co kilka dni czy wszystko osłuchowo jest w porządku. Na ostatniej wizycie, zaraz przed wyjazdem też wszystko było ok. Pani doktor zaleciła cieszyć się urlopem i po powrocie zrobić badania z moczu, żeby wykluczyć jakieś stany zapalne. Tak też zrobiliśmy ale niestety drogiego dnia (oczywiście w święto) Ania dostała bardzo wysokiej gorączki. Przy 38,9 dostała paracetamol i jak ręką odjął. Niestety po kilku godzinach sytuacja się powtórzyła i tak aż do kolejnego dnia, kiedy to udało się dotrzeć do lekarza i okazało się, że to zapalenie oskrzeli i trzeba podać antybiotyk. I w tej oto sposób pierwszy raz już mamy za sobą. Ta historia jest o wiele, wiele dłuższa, ale kto by to rozpamiętywał :) Ogólnie cały wyjazd kręcił się już tylko wokół gorączki i antybiotyku, choć udało mi się trzasnąć kilka pamiątkowych fotek.  



"Zobacz Babciu, znalazłam sobie koleżankę!"
  Oczywiście nie może też zabraknąć relacji z pierwszego dnia Babci i Dziadka :) Nie udało nam się niestety ich odwiedzić, ale Ania postarała się, żeby było to niezapomniane święto i przygotowała dla swoich dziadków specjalne obrazki na pamiątkę.

W trakcie przygotowań..

..a tu już u dziadków na ścianie :)



10

Ten miesiąc upłynął nam głównie na notowaniu postępującego rozwoju motorycznego. W końcu pojawiło się światełko w tunelu i Ania zaczęła najpierw przemieszczać się na brzuchu do tyłu na oślep (głównie zjeżdżając z łóżka), później trochę bardziej intencjonalnie wybierała sobie cel i próbowała tam zaparkować i w pozycji do raczkowania bujała się w tył i przód. Osobny post o raczkowaniu możecie przeczytać tutaj.



Wylądowałyśmy też w Siedlisku za sprawą kolejnej delegacji Marcina. Tym razem postanowiłyśmy jednak spędzić czas nieco inaczej i wybrałyśmy się pociągiem do Zielonej Góry. Trochę to było szalone pod względem mojego "błogosławionego stanu", ale z pomocą znajomych i nieznajomych się udało. Ania była zachwycona samą podróżą, a potem wszystkimi ciociami i wujkami. Nie wiem czy zanotowała jazdę autobusem, bo była tak zmęczona, że od razu zasypiała jak tylko wsiadałyśmy do jakiegoś. Jeśli ktoś jest zainteresowany/planuje wyprawę pociągiem z dzieckiem to kosztowało nas to całe 5 zł (oprócz mojego biletu), bo dziecko w wózku, podobnie jak pies, liczy się po prostu jak bagaż :D


U dziadków zabawy i śmiechu było co nie miara. Ania świetnie znalazła się w nowej rzeczywistości :D No może już nie takiej nowej, ale zawsze to jakaś zmiana. Ma już u rodziców swoje zabawki, wanienkę, huśtawkę. Śpi zawsze w tym samym łóżeczku, a ja zabieram jej pościel, by miała namiastkę domu. Myślę, ze wyjazdy do Siedliska stały się dla niej po prostu fajną przygodą.










Musieliśmy obniżyć łóżeczko o jeden poziom, bo zaczęła się podciągać o szczebelki i strasznie się bałam, że w końcu jej się uda i wyleci. Przed spaniem wykonywała takie akrobacje, że czasem musiałam bardzo się opanowywać, żeby nie parsknąć na głos śmiechem, kiedy przychodziłam ja przykryć wieczorem. Wtedy to mi się wydawało takim postępem.. nie wiedziałam jeszcze co będzie mi dane zobaczyć w niedalekiej przyszłości :P Ogólnie zasada jest taka, że bryka tak długo aż noga jej nie utknie między szczebelkami. Wtedy pada prosto na twarz i tak zasypia.


Pękł też nasz pierwszy "Happy Meal" w drodze do Siedliska :D Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale żeby tak szybko? Na szczęście udało się go tak skomponować, że mama zjadła to co smaczne, a Ania to co zdrowe, czyli jogurt i mus owocowy :D ależ była zadowolona.



11

No i zaczęło się.. Raczkowanie pełną parą, już nigdzie nie można było jej zostawić nawet na chwileczkę. Ponad to, ze swobodą stawała już przy meblach i stawiała pierwsze niepewne kroczki w bok. W łóżeczku broiła jak mało kto, więc bardzo szybko materac zjechał na najniższy poziom.




Wydaje z siebie mnóstwo nowych dźwięków. Nie wiem czy po prostu bawi się swoim głosem, czy faktycznie naśladuje zwyczaje i mowę dorosłych? Tak czy siak, idzie już z nią pogadać. Skończył się dla mnie etap mówienia do psa, teraz mogę nie tylko mówić, ale prowadzić regularną konwersacje z moją córką. Najfajniejsze jest to, że zawsze się ze mną zgadza. Bawi się też z nami w "gdzie jest Ania", a wygląda to tak, że chowa się za drzwi, my wtedy ja wołamy a ona przychodzi i tak w kółko. Odkryliśmy to oczywiście z lenistwa, bo nie chciało nam się jej gonić, a ona potrzebuje tylko kilku sekund żeby znaleźć się już w psiej misce z wodą.

Wchodzi w pierwsze interakcje z rówieśnikami, głownie na basenie. Ostatnio nawet wybrałyśmy się tam z koleżanką. Nie mogłam wyjść z podziwu jak siedziały obie na leżaku, zajadały przekąski i namiętnie coś sobie tłumaczyły. 




Wspaniałe jest to, że naprawdę można się już z nią bawić. Zauważyłam też, że od kiedy już coraz więcej kuma, to jej kontakt z Marcinem nabiera nowych barw. Chętniej spędzają czas w swoim towarzystwie i mają coraz to nowe pomysły na zabawy i szaleństwa. Ona interesuje się tym co on robi, podąża za każdym jego krokiem, cieszy się kiedy wraca z pracy, a on coraz częściej chce ją ze sobą zabierać. Naszła mnie myśl o napisaniu czegoś o ich relacji, jak zmieniała się przez te wszystkie miesiące, ale to już innym razem :D może na dzień taty..



Tymczasem żegnam się z Wami, mam nadzieję, że nie zanudziliście się mocno, ale te wszystkie sprawy są dla matki taaaaaakie ważne, że każda rzecz wydaje się być tą NAJważniejszą :D














wtorek, 23 maja 2017

Ani podróże małe i duże

Klubokawiarnia Kawa i Zabawa - Krosno Odrzańskie




Dziś zapoczątkuję nową serię tekstów o naszych rodzinnych podróżach. Ania jest już na tyle duża, że można ją zabierać w różne ciekawe miejsca :) a że skora jest do takich podbojów, to i my nie widzimy większych przeciwwskazań do wspólnego rozwijania towarzyskich aspektów życia :D 

Do tej pory zdarzało nam się gdzieś wyjść we trójkę, ale raczej ograniczało się to do szybkiego obiadu w restauracji, a Ona czaiła tak niedużo, że trudno to było nazwać "jej" frajdą- raczej naszą desperacką próbą niezdziczenia.
U cioci Kasi w pracy byłyśmy już nie raz, ale nigdy jako regularni klienci :) Zacznijmy jednak od początku, żeby ten post miał ręce i nogi, a może się komuś kiedyś przyda. 

Ogólny zamysł klubokawiarni jest taki, żeby dziecko mogło poszaleć na sali zabaw, a rodzic we względnym spokoju, mógł wypić kawkę. Kawiarnia oferuje bardzo szeroki, jak na mój gust, wybór kaw, herbat, deserów i przekąsek, także na pewno każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jak dobrze popyta to okaże się też, że właściciele nie zapomnieli o alergikach, których coraz więcej wśród naszych pociech, więc i oni będą mogli cieszyć się deserem bez glutenu, cukru, mleka czy czego tam jeszcze jeść nie może. Wszystko, co zdarzyło nam się tam próbować zawsze spełniało nasze oczekiwania :) Dziewczyny wszystko robią na miejscu, więc jest świeżutkie i domowej roboty. Od niedawna nawet Anna dostała zielone światło na odrobinę cukru, więc jej wizyty tam stały się pełnowartościowe.


Sala zabaw wyposażona jest po zęby. Jako człowiek z branży (czyt. nauczyciel przedszkolny i emerytowana niania), mogę spokojnie powiedzieć, że jeśli dziecko nie znajdzie tam niczego dla siebie, to należy diagnozować w nim jakieś zaburzenie :P no może mało śmieszny żart, ale serio.. książeczki, układanki, klocki małe, duże i gigantyczne, ścianka do wspinaczki, trampolina, piłkarzyki, zjeżdżalnia, kuleczki, piłeczki, a nawet gra cyfrowa, której nie ogarnęłam, bo chyba jestem już za stara i daleko mi do takich nowinek. No czego dusza zapragnie. Wszystko wyłożone przyjemną wykładziną, więc nawet raczkujący niemowlak, jeśli tylko nie zostanie stratowany przez starszych kolegów, da radę się pobawić.




Ceny jak na standardy wrocławskie są bardzo niskie. Nie wiem jak to się ma do innych lokali w Krośnie, ale wydaje mi się, że są przystępne dla przeciętnego rodzica. Czasem lepiej zrezygnować z kolejnego kanału z bajkami, żeby raz czy dwa razy w miesiącu wybrać się właśnie w takie miejsce.


Ostatni z punktów to zaplecze sanitarne :) Jakże ważne przy niemowlaku i małym dziecku. Najczystszy przewijak jaki w życiu widziałam. Dla zapominalskich pieluszki w dwóch albo nawet trzech rozmiarach i chusteczki nawilżane. Fakt, nie ma ubikacji, więc ze starszymi dziećmi może być to problematyczne. Jeśli chodzi o karmienie, to niedawno stanęła tam wielka sofa, na której spokojnie w kąciku i komfortowych warunkach można nakarmić małe ssaki. Dla starszych dzieci mamy oczywiście krzesełko i wszyscy są zadowoleni. 
Ogólnie kawiarnia urządzona "ze smakiem". Jest jasno, przestronnie, CZYŚCIUTKO, i przyjemnie za sprawą pięknych, nasyconych kolorami dodatków. 


Nam bardzo się podobało. Spędziłyśmy w Kawie i Zabawie dobrych kilka godzin. Ania zaliczyła wszelkie możliwe atrakcje, łącznie z drzemką :) POLECAMY!



Także MAMY NIE ZAPOMINAJCIE O SOBIE! Też macie prawo do wyjścia, spotkania się z koleżankami, a to moim zdaniem super miejsce na takie właśnie wypady, bo nikomu nie przeszkadza to że jest gwarno i głośno od dziecięcego śmiechu. Ale czy istnieje dźwięk przyjemniejszy uszom matki? 

PS. Najlepsza obsługa w okolicy!! I nie tyczy się to tylko cioci Kasi :D