środa, 9 listopada 2016

Ujawniający się temperament

..czyli 5 miesięcy minęło




Jeszcze tak niedawno Ania przypominała bardziej bezradną kluskę niż dziecko.. teraz, z dnia na dzień, odkrywa przed nami to, co ma tam w środeczku, czym ją Pan Bóg obdarzył na starcie. To wspaniałe uczucie, móc ją poznawać, patrzeć na to jak staje się osobą, odrębną, coraz bardziej samodzielną, ale najfajniesze jest to, kiedy uda się zauważyć jej zaskoczenie, gdy sama odkryje coś nowego, np. to, że może chwycić się za stopę :D

Delegacja

To było główne wydarzenie miesiąca. Oczywiście, kiedy Marcin zmieniał pracę, jasne było, że takie sytuacje będą się zdarzać, więc mieliśmy niezawodny plan- Marcin -> Szwajcaria, Mama i Ania -> Siedlisko. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Problem pojawił się jeden i był nim transport. Ja, co prawda, jeżdżę trochę samochodem, ale raczej jestem posiadaczem prawa jazdy niż kierowcą, więc samotna podróż autem z Anią i Inką na pokładzie raczej nie wchodziła w grę. Pociąg? No był to super pomysł, bo ja uwielbiam nasze Polskie Linie Kolejowe, ale znów, z psem i dzieckiem.. średnio, no oczywiście plus bagaże. Ostatecznie znalazała się dobra dusza, która pojechała z nami samochodem i miała kontrolę nad tym co ja wyprawiam za kółkiem i służyła pomocną dłonią, kiedy trzeba było chociażby zasłonić Ani pieluszką słońce. Podróż wiec minęła nam bez problemów i w miłej atmosferze.
Ania w nowej rzeczywstości odnalazła się lepiej niż się spodziewałam. Przyjechała jak do siebie i tak samo się zachowywała przez cały pobyt u dziacków. Podbijała oczywiście wszystkie serca odwiedziających nas gości. Zaliczyła nawet wiztę u babci w przedszkolu :) Jedyny problem jaki się pojawił, to trudności w wieczornym zasypianiu. Czasem zasnęła ładnie, ale po godzinie się budziła i kończyło się usypianiem na rękach, albo od razu płakała zaraz po włożeniu jej do łóżeczka i finał był taki sam.
W międzyczasie miałam urodziny więc dostałam wychodne. Nie żeby jakoś daleko, bo do cioci Kasi na domówkę, ale zawsze to wyjście bez dziecka. Podobno Ania była bardzo grzeczna, dziadkowie ją nakarmili, wykąpali i położyli spać, a ona jak na "wersję eksport" przystało, zasnęła w kilka minut. Ja bawiłam się świetnie, niestety bez alkoholu, no bo trzeba było wrócić na karmienie. Trafiłam spowrotem w idealnym momencie, bo zdążyłam spytać tylko mamę jak było i Ania obudziła się na mleczko. Wziełam ją do siebie do łóżka, patrzyłam jak je i dopiero do mnie dotarło jak bardzo się za nią stęskniłam przez te kilka godzin. Nie było tak, że ciągle o niej myślałam, choć sms-y od mamy o "postępie" czytałam z wielką radością, ale jak leżała obok mnie taka spokojna, czułam, że jej też mnie brakowało.

Motoryka

Kiedy byłyśmy w Siedlisku i Ania bawiła się "ciocią Doriską", ja miałam chwilkę wytchnienia i po coś szłam na górę. Nagle dobiegł mnie donośny głos cioci "Aaa, Gosia obróciła się". Kiedy dobiegłam oczywiście było już po wszystkim. Jak zwykle, kroki milowe odbywają się bez obecności mamy.. Faktycznie potem zrobiła to jeszcze raz i wylądowała na plecach :) Myślę, że jest to spowodowanym tym, że stara się podnosić na przedramionach, a że ma jeszcze dość słabe rączki i jedną silniejszą od drugiej, to po prostu się przechyla, nie mogąc udźwignąć swojego ciężaru. Bardzo ją to cieszy, ale nie umie tego powtórzyć świadomie. Kiedy na Skype zadzwonił tata, czekaliśmy z pół godziny aż zademonstruje swoją nową umiejętność, ale nic z tego. Marcin musiał uwierzyć nam na słowo. Poza tym oczywiście chce siadać. Staramy się jak możemy żeby ją od tego odwieźć. Średnio nam się niestety udaje, bo ona tak się cieszy jak się uda więc pokusa jest duża.
Pewnie trzyma już zabawki, ogarnia powoli, że to ona powoduje grzechotanie, choć jeszcze dość często wali się w głowę :P

Rozszerzamy dietę 

Tak, wiem.. u dzieci karmionych piersią, dietę należy rozszerzać kiedy ukończą 6 miesiąc życia.. No ale jak ja mam nie dać dziecku "ludzkiego" jedzenia, jak ono jest takie zainteresowane tym co my jemy i aż się trzęsie ze szczęścia na widok zbliżającej się do niej łyżki?
Na początku dawałam jej do oblizania łyżkę od tego co my jedliśmy, czyli np. kremu z warzyw, ale zaczęła domagać się więcej. W ruch poszły więc słoiczki "moja pierwsza łyżeczka". Zjada może łyżeczkę dziennie i więcej oczywiście jest na jej buzi (całej), no bo oczko jeszcze głodne i czółko itd, itd. Cieszy się przy tym niezmiernie. Otwiera buzię, kiedy widzi łyżkę, a już najbardziej smakuje jej kaszka. Pan doktor kazał powolutku wprowadzać gluten więc robię jej 1/4 porcji składającej się w 1/3 z kaszki z glutenem i w 2/3 z ryżowej. Wsuwa aż jej się uszy trzęsą. Nie zaliczyliśmy żadnej wysypki czy jakichkolwiek innych oznak uczulenia :) Wyjątkiem, jeśli chodzi o jedzenie warzyw jest brokuł, który jest absolutnie NIEJADALNY!


Nowe dźwięki

Przynajmniej coś daje mi pewność, że jest to MOJE DZIECKO. Jest prawie tak głośna i rozgadana jak ja. Marcin kiedyś mnie spytał, czy wiem po kim ona to ma. Ja z dumą odpowiedziałam, że po mnie, po czym mój mąż powiedział "ty jesteś taka rozchichrana?". Widać jego mózg musiał to wyprzeć żeby mógł ze mną wytrzymać na co dzień.
Tak więc Anna codziennie zaszczyca nas nowymi dźwiękami, coraz to wyższymi i głośniejszymi. Czasem staje się aż tak głośna, że słuchawki taty zamiast wygłuszać płacz (bo z takim zamiarem je kupił) wygłuszają głośny śmiech, a w filmie trzeba włączyć napisy, bo nic nie słychać.