poniedziałek, 30 maja 2016

"Ulubieńcy" 1 miesiąca

..czyli co w pierwszym miesiącu przydało się najbardziej


Przygotowując wyprawkę (o której będzie osobny post) starałam się przewidzieć wszystko, co mogłoby nam się przydać w tym zwariowanym okresie jakim jest pierwszy miesiąc z Maluszkiem. Odwoływałam się do własnego "nianiowego" doświadczenia, słuchałam rad innych i ogólnie starałam się to jakoś ogarnąć. Czy mi się udało? Sama nie wiem :) To był naprawdę szalony i pełen niespodzianek czas :)

Pieluszka tetrowa

Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo trzeba się nachodzić/nainternetować żeby znaleźć pieluszki, które będą w miarę wytrzymałe a przy tym nie będą kosztować miliona monet. Ostetcznie, z polecenia koleżanki, zamówiłam podwójnie tkane w sklepie internetowym KUBUŚ i faktycznie jestem z nich bardzo zadowolona. Przydają się do wszystkiego. Okrywam nimi Anię w gorące dni, kiedy śpi na dworze, zakrywam gondolę, kiedy słońce świeci jej prosto w twarz, wycieram buzię, stosuję jako podkład chroniący ramię przed rzygiem i wiele wiele innych :) Piorę i prasuję je na okrągło i dalej wyglądają dobrze i spełniają swoją funkcję. Zamówiłam 15 sztuk i już wiem, że to było za mało..

Poduszka rogal

Pojawiła się ona już w poprzednich "ulubieńcach" i z dumą wrzucam ją też tutaj. Przydaje się podczas karmienia zarówno piersią jak i butelką. Można na niej też położyć dziecko na tyle stabilnie, by móc je na chwilkę spuścić z oka, nie bojąc się, że spadnie z łóżka. Służy też świetnie jako podpora pod ramię, plecy czy co tam jeszcze człowiek ma do podparcia :) W dodatku poszewka w kolorowe kropki świetnie maskuje wszelkiego rodzaju plamy. Ponad to, dalej ułatwia mi sen, bo teraz muszę chronić swoje piersi przed naciskiem. W innym wypadku budzę się w nocy w kałuży mleka :P

Laktator elektryczny

Skoro już mowa o mleku.. Kupiłam go z zamiarem ściagania pokarmu okazyjnie, kiedy będę chciała gdzieś wyjść albo najzwyczajniej w świecie urządzić sobie romantyczny wieczór z mężem i napić się wina. Jakże byłam szczęśliwa z powodu tego zakupu. Gdyby nie ten laktator to nie wiem co by było z moimi piersiami i ze mną w pierwszych dniach po przyjeździe ze szpitala. Pisałam o tym w poprzednim poście więc nie będę się dziś powtarzać ale WARTO BYŁO!!

Wkładki laktacyjne

Dalej w temacie mleka.. Na początku w ciągu dnia musiałam je zmieniać kilka a nawet kilkanaście razy. W nocy tez kilka razy plus wkładać do stanika pieluszkę tetrową (kolejne zastosowanie), żeby budzić się w miarę sucha. Zaopatrzyłam się  ponad 70 sztuk, które skończyły się po dwóch tygodniach.. Dziś już nie wiem ile opakowań zużyłam. Na szybko licząc to chyba leci już siódme albo ósme.

Podkłady jednorazowe

Zwykły podkład a jak dużo może :) Chroni naszą kanapę, przewijak, kanapę sąsiadów, służy jako bariera dla zarazków na publicznych przewijakach. Kosztuje niewiele a oszczędza dużo stresu i oczywiście prania.

Leżaczek bujaczek

Ten pomysł akurat z nianiowego doświadczenia. Sprawdziło się i u nas :) Zakup nie był drogi, bo kosztował mnie paczkę pieluszek. Używaliśmy go praktycznie od pierwszych dni w domu. Ani bardzo się spodobał. Nie ma za wielu bajerów ale opcja wibracji nie tylko ją ospokajała ale mam wrażenie, że działała też kojąco na jej problemy z brzuszkiem. Ja z kolei miałam ją na oku i jednocześnie mogłam coś ogarnąć. Bardzo polecam każdej mamie!

Stojak do wanienki

Naszą córcię kąpiemy codziennie. Wiem, że nie jest to konieczne i że raczej już się od tego odchodzi ale my się na to zdecydowaliśmy, nie tyle z powodu higieny a rytułału. Wanienka na stojaku jest na idealnej wysokości, co ma zbawienny wpływ na nasze kręgosłupy, które i tak po całym dniu są ciut nadwyrężone.

Niania z monitorem oddechu

Strasznie boję się SIDS.. Nie wyobrażam sobie spokojnie zasnąć bez tego "gadżetu", zwłaszcza, że Ania śpi w swoim pokoju. Dzięki temu urządzeniu zasypiam spokojna. Z racji, że można go używać jako samej niani, przydaje się również kiedy Ania zostaje na dworze w swoim wózku, albo kiedy zaśnie na dole a ja akurat chcę wykorzystac ten czas na sprzątnie góry domu.


poniedziałek, 23 maja 2016

Płacz nad rozlanym mlekiem..

.. czyli o laktacji 


Jako niania przy moich dzieciach zajmowałam się praktycznie wszystkim. Nie były mi obce kąpiele, usypianie, zabawa czy też zostawanie na noc.. Karmienie? Zawsze! Ale oczywiście za pomocą butelki, no bo jak inaczej? Mimo to, ten moment, kiedy trzyma się na kolanach maleńką istotę.. Patrzycie sobie w oczy i czuć coś wspaniałego, wyjątkową więź jaka się między wami tworzy, bo wtedy najbardziej daje się odczuć, że ten mały człowiek jest całkowicie zależny od was, że wam ufa bezgranicznie a waszym nawiększym i najważniejszym zadaniem jest tego zaufania nie zawieźć.. NIGDY W ŻYCIU!

Będę MAMĄ = Będę karmić piersią

W mojej ciążowęj głowie urodziła się myśl "chcę dać mojemu dziecku wszystko co najlepsze, chcę być dla niego mamą na milion procent, chcę je karmić piersią". Bedzie to dla mnie nowe, nieznane, zapewne momentami trudne ale dam radę :)
Bałam się, że nie będę umiała, że nie będę miała mleka, zwyczajnie, że coś pójdzie nie tak i mój plan weźmie w łeb. Wszyscy uspokajali, że jeśli tylko będę wytrwała, to na pewno się uda, że każda z nas ma to w genach, że instynkt zrobi swoje. Otóż, jak się potem okazało- nie samym instynktem żyje (mały) człowiek.

Siara

Dla niewtajemniczonych siara to pierwszy pokarm jaki wydobywa się z piersi, nawet już w trakcie ciąży. Zawiera dużo białka, minerałów i witamin. Daje dziecku doskonałe przygotowanie na wejście w świat pełen chorobotwórczych drobnoustrojów.* U mnie faktycznie pojawiło się coś takiego w ciąży. Nie było ani uciążliwe ani przyjemne, było po prostu dziwne.. Wszyscy mówili, że to dobry znak więc i ja w to uwierzyłam. W szpitalu okazało się jednak co innego. Kiedy przywieźli mi Anię na pierwsze karmienie pojawił się problem nr 1. Moja córka ma lekko cofniętą dolną wargę a ja małe brodawki, choć moim zdaniem w czasie ciąży i tak ich kształt sporo się zmienił. Tak czy siak bardzo utrudniało to życie, tak samo mi jak i jej. Starałam się ja przystawiać do piersi jak najczęściej, czasem przychodziła do nas pani położna żeby pomóc, ale za żadne skarby świata nie mogło nam się udać.. Dodatkowo przyszedł problem nr 2. Wydawało mi się, że nie mam pokarmu i że zagłodzę swoje dziecko. Na deser dał o sobie znać baby blues i proszę, tragedia gotowa. Ostatecznie, kiedy siedziałam w nocy na skraju szpitalnego łóżka i płakałam, bo nie mogłam nakarmić swojego dziecka i przeze mnie jest głodne i też płacze, przyszła do nas pani i zaproponowała tymczasowe karmienie z butelki, zapewniając, że wcale nie będę od tego gorszą matką i że trzeba poczekać a pokarm na pewno się pojawi. Tak więc przed każdym podaniem butli przytsawiałam Anię do piersi, ona nie mogła się zassać i płakała, ja płakałam razem z nią, po czym dawałam jej butelkę i modliłam się, żeby w piersiach coś w wkońcu zaczęło się dziać. No i zaczęło..

Nawał pokarmu

Wymodliłam.. nawet za dużo niż bym chciała. Koleżanki mówiły "spokojnie, jeszcze ci do kawki starczy" ale ja nie wierzyłam. Kiedy wróciliśmy do domu piersi zaczęły strasznie boleć i zrobiły się twarde i ciężki jak kamienie. Ani leżeć, ani siedzieć. Nic nie pomagało a moje dziecko w dalszym ciągu nie potrafiło sie przyssać mimo wilu moich prób. Wtedy uratował mnie latator, kupiony z zamiarem okazyjnego ściągania mleka. Powolutku udawało nam się dojść do ładu. Na początku mleka i tak nie było wystarczajaco. Ja się naściągałam pół godziny a Ania dwa razy pociągnęła z butli i już, także musieliśmy co drugą porcję podawać mleko modyfikowane. Z czasem jednak faktycznie starczało już dla dziecka i wystarczyłoby jeszcze do kawki :P

Butla vs Pierś

Aby karmić piersią próbowaliśmy wielu sposobów. Jednym z nich było używanie kapturków, co okazało się wyjątkowo poronionym pomysłem. Kapturek zjeżdzał, był niedopasowany, Ania łykała przy tym bardzo dużo powietrza a brodawki bołały jak nie wiem.. Tak więc zdecydowałam, że póki baby blues nie odpuści, to ja odpuszczę karmienie piersią i będę podawała jej moje mleko ale z butelki a jak się sytuacja uspokoi, ona troszkę urośnie, będziemy próbować dalej. Oczywiście bujanie się w kółko z tym laktatorem, butelkami (mycie, grzanie, problem z przewożeniem) było uciążliwe.. Dziś jednak coraz częściej udaje się przystawić ją prawidłowo. Z karmienia butelką jednak przez najbliższy czas całkowicie nie zrezygnujemy, bo ona przy piersi zasypia i się nie najada, co jest straszną opcją w nocy.


*http://babyonline.pl/siara-karmienie-piersia-noworodka-dlaczego-siara-jest-tak-zdrowa,pierwsze-28-dni-artykul,1807,r1p1.html

środa, 18 maja 2016

"Ulubieńcy" ciąży

..czyli co w ciąży przydało się najbardziej 


Mówią "ciąża to nie choroba" - to prawda, jednak jest to bardzo wyjątkowy stan. W którymś z wcześniejszych postów  pisałam o tym, że każda mama, jeśli tylko może, powinna sobie w czasie ciąży pozwalać na jakieś przyjemności. Oczywiście nie muszą to być wielkie i drogie gadżety. Ja kupiłam kilka, kóre nie mogą zostać nazwane niezbędnymi, ale mi baaardzo ułatwiły życie i wiem, że dzięki nim "przechodziłam" ciążę w lepszym nastroju :)

Poduszka 

Rogala kupiłam z myślą o czasie po porodzie, kiedy będę karmić. Wszyscy też mówili, że mi się przyda więc się skusiłam. Zamówiłam go przez internet, wcale nie najlepszej firmy, w przeciętnej cenie. Za ważne uznałam to, żeby poducha miala opcję rozłożenia jej jak wąż i związania końców w razie potrzeby, a nie żeby była cały czas literą C. Na początku bez rewelacji. Była wygodna i to tyle. Jednak z czasem, kiedy brzuch zaczął rosnąć, już nie wyobrażałam sobie nocy bez niej. Samo leżenie było bardzo niewygodne a co dopiero spanie. Pod koniec ciąży zbierałam ją dosłownie wszędzie. W każdą podróż. W samochodzie sprawdzała się jako podpórka dla obolalych placów, na miejscu jako gwarant wygodnie przespanej/przelezanej nocy. Super jest w niej to, że można bez problemu zdjąć poszewkę i szybciutko wyprać, bo po tych moich podbojach podróżniczych, pranie było koniecznością. Teraz oczywiście przydaje się do karmienia Ani :)


Spodnie ciążowe 

 

Od początku wiedziałam, że przyjdzie taki czas, kiedy nie zmieszczę się w swoje ulubione dżinsy. Długo odwlekałam decyzję o uszyciu sobie odpowiednich spodni. Ceny nowych mnie przerażały, a znalazłam w internecie prosty sposób na przerobienie starych tak, żeby były wygodne podczas ciąży. Niestety, któregoś dnia okazało się, że gumka recepturka zaczepiona z jednej strony o guzik a z drugiej o dziurkę już nie wystarcza i trzeba się rozejrzeć za czymś obszerniejszym. Szczęście chciało, że akurat wygrałam bon na zakupy w sklepie mamadama.pl i nie było mi już tak szkoda tych pieniędzy (moim zdaniem ceny za odzież ciążową są bardzo zawyżone, zwłaszcza jeśli oczekiwać świetnej jakości). Niemniej jednak spodnie po niedługim czasie przyszły pocztą. Mimo najmniejszego rozmiaru wymagały małych przeróbek ale BYŁY :) Jak już w nie raz wskoczyłam, tak trudno było mi je zdjąć. Zakładałam je praktycznie na każde wyjście. Świetnie sprawdzały się do koszuli, swetra czy zwykłego podkoszulka i bluzy. Dobrze mieć choć jedną taką parę „wyjściówek”. Miały szeroki pas i były dość wygodne jak na parszywą jakość materiału :) Wytrzymały ze mną pół roku i może nawet posłużą na kolejną ciążę :) Zobaczymy..


Krem na rozstępy

 
Już o nim wspominałam ale powiem raz jeszcze, teraz bogatsza o doświadczenia. Ten krem jest SUPER!! Przez całą ciążę ani jednego rozstępu. Zważywszy na to, że kosztował kilkanaście złotych to jestem zachwycona. Nie uczulił mnie, miał piękny zapach, świetnie się rozprowadzał i wchłaniał a ponadto starczył na całą ciążę :) zostało może jeszcze na tydzień :) Używałam go też przy nawale pokarmu, kiedy piersi nagle urosły do niebotycznych rozmiarów. Jego zapach zawsze będzie mi się kojarzył z czasem, kiedy Ania siedziała jeszcze grzeczniutko w brzuchu.

poniedziałek, 2 maja 2016

O przyjściu Ani na świat

UWAGA!!

Tylko dla osób o mocnych nerwach!


Termin na 24 kwietnia (niedziela)! Ale kto by się tym przejmował albo nawet sugerował. Tylko 5% dzieci rodzi się w terminie. To tyle samo ile jest niepijących studentów :) Tak więc w sobotę (to był jakiś suepr dzień) zabrałam się do lekkich porządków, bo tylko na tyle pozwalał mi mój brzuch. Poza tym, zakładaliśmy nowe ogrodzenie, więc też chciałam pomagać. Wszytsko to nie były jakieś ciężkie prace ale biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdowałąm przez ostatnie kilka tygodni, był to bardzie aktywny dzień. Dopiero wieczorem brzuch zaczął mnie troszkę boleć, znów pojawiło się znajomę kłucie więc czym prędziej położyłam się spać, żeby się zregenerować. Za długo niestety nie pospałam. Około 2 obudził mnie dziwny ból.. Pomyslałam "może to już", no ale ból przeszedł a ja spowrotem zasnęłam. O 3 powtórka z rozrywki. Wtedy też wstałam, poszłam po raz kolejny siku (a przeciez nie wypiłam nawet całej herbaty do kolacji) i kiedy położyłam się spowrotem do łóżka, poczułam i usłyszałam coś dziwnego z wnętrza mojego brzucha. Jakby cichutkie tyknięcie.. Zastanowiło mnie to troszeczkę, więc znów odbyłam drogę do łazienki i..

Odeszły mi wody

Nie było to nic spektakularnego jak w amerykańskich filmach. Do tej pory planowałam, że jeśli nasz poród tak się zacznie, to idąc za radą położnej, wezmę sobie prysznic itd., na spokojnie podejdę do tematu i dopiero obudzę Marcina. Jednak adrenalina w tamtej chwili tak mi skoczyła, że postanowiłam obudzić go od razu. Kiedy on krzątał się po domu znosząc do samochodu wszystkie torby i inne szpargały, ja wzięłam na spokojnie prysznic, umyłam głowę, ogoliłam nogi.. Ogólnie robiłam wszytsko żeby jak najpóźniej pojechać do szpitala, bo nie czułam żadnych skurczów. Potem zjedliśmy jeszcze po kanapce i powolutku ruszyliśmy w stronę szpitala. Na dworze zaczynało właśnie świtać. W drodze żartowaliśmy i śmialiśmy się.. nadal żadnych skurczy, tylko sączące się wody.

"Dzień dobry, my na poród"

Kiedy szliśmy już w stronę szpitalnych drzwi żadne z nas się nie odzywało. Okazało się, że myśleliśmy o tym samym. W naszych głowach brzmiał głos Pani Kasi, która na szkole rodzenia podkreślała, że bardzo nie lubi jak ktoś mówi, że "przyszedł na poród", bo to nie jest jakieś przedstawienie. No więc każde z nas usilnie próbowało wymyślić co powiemy, żeby przekazać jasno, że to już a jednak nie powiedzieć tych zakazanych słów. Ostatecznie brzmiało to tak "Dzień dobry, chyba odeszły mi wody". Po tym ja zostałam zaproszona do środka a Marcin musiał zostać na korytarzu. Po wstępnych badaniach okazało się, że to faktycznie już, ale (czego nie wiedziałam) odejście wód płodowych wcale w praktyce nie oznacza, że rozpoczął się poród, tylko że musi się zacząć i skończyć w przeciągu 24 godzin- samoistnie lub nie. Atmosfera była conajmniej luźna :) Wszyscy bardzo mili, uśmiechnięci, jednak absolutnie profesjonalni. Oczywiście musiałam podpisać masę papierków ale jak tylko miałam jakieś pytania wszystko od razu było mi jasno wyjaśniane. Zostałąm przyjęta na oddział a Marcin musiał wróćić do domu. Zostawił mi torbę, dał buziaka w czółko i umówiliśmy się, że zadzwonię po niego jak już akcja się rozkręci. Przebrałam się w koszulę, którą specjalnie na tą okazję przygotowała mi mama (miała specjalne rozcięcie z przodu aż do pępka, zawiązywane na kokardeczki, żeby łatwiej było nam w kontakcie "skóra do skóry") i zostałam zaprowadzona do sali.

Pani Kasia

Tak przejęła mnie Pani Kasia (zaczęłam się zastanawiać czy wszytkie położne w tym szpitalu to Panie Kasie), pozwoliła wybrać łożko i przestudiowała mój plan porodu. Jedyne co podlegało wątpliwośći to to, czy uda się Marcinowi przeciąć pępowinę, bo on w momencie narodzin Ani będzie na korytarzu. Cała reszta została zaakceptowana. Podłączono mnie pod pąpę z oksytocyną aby wywołać skurcze, które w tym momencie były bardzo słabe i nieregularne. Potem doszło jeszcze KTG. Akcja zaczynała się powolutku rozkręcać więc wybrałąm numer do mojej Kasi - "abonent czasowo niedostępny".. Hmm, no to do Maćka - "abonent czasowo niedostępny". Oj.. Pojechali do Rybaków i nie mają zasięgu. Wczoraj było ognisko więc na pewno jeszcze śpią. Co tu teraz..? Tego nie przewidziałam. Ostatecznie musiałam zadzwonić do mamy, choć obiecałam jej, że nie będę ich stresować i zadzwonię dopiero jak już będziemy mieli Anulkę. W tej sytuacji jednak nie miałam wyjścia. Mama zadzwoniła do mamy Maćka i po chwili miałam już Kasię na łączach. Tu kolejny problem - Maciek dopiero za 2-3 godziny będzie mógł prowadzić. To jednak nie było już takie straszne, bo wiedzieliśmy, że to może potrwać jeszcze z 10 godzin. Za dużo się nie pomyliliśmy..

Tata na pokładzie

O 10 dostałam przyzwolenie do Pani Kasi na telefon wzywający Marcina. On jeszcze wyprowadził psa i przyjechał. Ja w tym czasie zostałam przeniesiona na salę do porodów rodzinnych. Wcześniej, kiedy skurcze się nasilały skakałam sobie na piłce trzymając się drabinek, a w czasie największego bólu, ulgę przynosiło mi odchylenie się do tyłu na tyle mocno, żeby opierać się o nią lędźwiową częścią kręgosłupa. Potem Pani Kasia zaproponowała wejście pod prysznic. Słyszałam, że to bardzo pomaga więc chętnie się zgodziłam. Wtedy dojechał Marcin. Niestety woda nie przyniosłą takiej ulgi jakiej się spodziewałam, w dodatku rozbolał mnie mój stary przyjaciel- kręgosłup, bo było mi tam bardzo niewygodnie. Wyszłam po pól godzinie.
W trakcie badania USG okazało się, że mimo, że Ania jest ułożona głową w dobrą stronę, to wykazuje tendencję do tego, jakoby nam chciała zrobić psikusa i nie wstawić się do kanału rodnego. Polecono, żebym co pół godziny zrezygnowałą z aktywności i leżała na lewym boku, żeby uniemożliwić jej te niespodzianki. Muszę przyznać, że leżenie wzmagało ból nawet kilkukrotnie. W pewnym momencie aż musiałam sobie zakląć. Wtedy też dostałam zastrzyk o działaniu rozkurczowym i przeciwbólowym. Ja tam nie zauważyłam różnicy ale cel został osiągnięty. Akcja zaczęła postępować, bo do tej pory mimo silnych skurczów, rozwarcie było znikome. Ból stawał się coraz silniejszy. Moim sposobem na niego było odpowiednie oddychnie i odłączenie się od świata zewnętrznego. Marcin był, podawał wodę między skurczami ale to wszystko, tylko siedział. Nawet muzyka zaczęła mi przeszkadzać. Mniej więcej w tym czasie dojechała moja Kasia.

Ciocia Kasia na pokładzie

Bardzo się ucieszyłam, że w końcu jest. Marcin wyszedł ją przywitać i przekazać moje wytyczne (żeby tylko siedzieć i podawać wodę). Słyszałam jak w drodze miała szybkie przeszkolenie od Pani Kasi ale też za dużo nie pamiętam, bo musiałam skupić się na odczuwaniu swojego bólu. Tak minęło nie mam pojęcia ile czasu. Położna zachęcała mnie do zmiany pozycji, co się okazało kompletną porażką, bardzo szybko wróciłam więc do swojej ulubionej, czyli siedząc na rogu kanapy opierałam się o wózek z pompą z oksytocyną. Bardzo pomagało mi (jakoś podświadomie) jak Pani Kasia mówiła o mojej córce po imieniu, np. "musisz usiąść inaczej, bo nie słyszymy Ani", "jak zmienisz pozycję to Ani będzie łatwiej". Ból stawał się w tym czasie już nie do zniesienia. Był tak silny, że odbierał mi zdolność racjonalnego myślenia. Jednocześnie między skurczami potrafiłam nawet zasnąć. Pamiętałam ze szkoły rodzenia, że istnieje coś takiego jak "kryzys 7 cm". Wtedy ból staje się najsilniejszy a skurcze tak częste, że nie ma czasu na odpoczynek. Czekałam na to, bo podobno wtedy wiadomo, że gorzej już nie będzie. Kiedy o tym myślalam przyszedł czas na kolejne badanie. Wtedy usłyszałam magiczne "Pani Małgosiu, mamy piękne 8 cm, niedługo będzie po wszytskim".

Akcja START

O rany jak się wtedy ucieszyłam! Postanowiłam, że zostanę już na fotelu, na lewym boczku, żeby ułatwić Ani drogę na świat. Bolało jak cholera! Dostałam do ręki ustnik do gazu rozweselającego, przy mojej głowie stanęła Kasia z wodą. Miałam oddychać tym gazem podczas skurczu. Nie działało to znieczulająco ale na pewno rozpraszająco w momencie przerwy. Dawało możliwość relaksu i odpoczynku. Leżałam na tym fotelu w tak nienaturalnej pozycji, że musiało to wyglądać przekomicznie. W międzyczasie pojawiły się w okolicy jeszcze dwie panie. Nie mam pojęcia skąd, bo miałam cały czas zamknięte oczy. Kiedy zaczynały pojawiać sie skurcze parte, przerwy między nimi stały się jakby dłuższe. Zebrało mi się nawet na żarty i opowiedziałam dowcip, który brzmiał następująco: Skąd wiadomo, że ból spowodowany kopem w jaja jest większy od bólu porodowego? Odp: a słyszał ktoś kiedyś o przypadku, kiedy jeden facet mówi do drugiego "stary, pamiętasz jak kiedyś kopnąłeś mnie w jaja? Dawaj zrobimy to jeszcze raz!".
Kiedy skurcze już na dobre przerodziły się w te parte, zostałam ustawiona na fotelu w pozycji takiej, że mogłam się pocałować w kolano. Najpierw Pani Kasia kazała mi przeć instynktownie, co nie było trudne. Schody zaczęły się kiedy kazała nie przeć! Jak tu nie przeć, kiedy każdy cm twojego ciała właśnie to każe ci robić? "Kiedy masz skurcz to sap jak piesek i skup się na tym". Nie wiedziałam jak daleką drogę Anula ma jeszcze do przebycia. Czułam ból powodowany skurczami i pieczenie. W dodatku, na domiar złego, jeszcze złapał mnie skurcz w nodze! Nagle dookoła pojawiło się masę ludzi i kiedy ja musiałam się skupić oni żartowali i mnie wkurzali. Tego było już za dużo. Ogarnęło mnie poczucie kompletnego braku kontroli nad tym co się dzieje z moim ciałem. Wtedy dotarło do mnie: "Otwóż oczy, mamy ją, zobacz urodziłaś córkę". Faktycznie, urodziłam Anię.. Była to niedziela 24 kwietnia, godzina 17.25.

I po krzyku

Pani Kasia trzymała ją w rękach, kazała potwierdzić, że widzę, że urodziłam dziewczynkę. Była cała czerwona, krzywiła się ale nie płakała. Szybka decyzja o tym, że Kasia przetnie pępowinę i usłyszeliśmy jej płacz. W tym czasie jeszcze inna pani pokazała mi dwie opaski na rączki abym potwierdziła co jest na nich napisane, że się zgdza. Natychmiast została wsadzona pod moją koszulę i mogłam się już cieszyć jej obecnością. Była piękna, spokojna, miała szeroko otwarte oczy i przyglądała się wszystkiemu. Od razu złapała mój palec. Potem jeszcze przyszło urodzić łożysko, czego kompletnie nie pamiętam jeśli chodzi o ból. Nie czułam tego po prostu. Okazało się, że moje krocze zostało ochronione, jednak jest jedno małe pęknięcie i będzie potrzebny szew. Zostałam zapewniona o znieczuleniu. Kasia wtedy już zabrała wszytskie rzeczy i wyszła po Marcina. Ja tuliłam moją córeczkę.

Cdn.

niedziela, 1 maja 2016

Przygotowania przed nadejściem Maluszka

Na chwilę przed godziną "zero"

 

 
Dużo się czyta o tym, że pierwsze chwie z Maluszkiem w domu to walka :) Walka o każdy swój posiłek, kąpiel, chwilę z mężem itp.. Ja jestem wielką fanką rutyny, z resztą tak samo jak Marcin. Żadne z nas nie znosi dobrze braku snu ani głodu. Jak na pierwsze nic jesteśmy w stanie poradzić, bo przecież rytm życia dziecka toczy się własnym torem, tak na drugie (i na inne trudności) można się moim zdaniem przygotować.

Porządki

Nie sposób przewidzieć dokładnie daty porodu. Tak naprawdę to miesiąc oczekiwania na pierwszy skurcz, który może pojawić się w każdej chwili. W dodatku brzuch staje się większy i większy aż osiąga rozmiary na tyle duże, że sprzątanie okazuje się być wyczynem niemalże graniczącym z cudem. Ja miałam to szczęscie, że na tydzień przed porodem (jak się potem okazało) mogły przyjechać moje siostry i mama, które niesamowicie mi pomogły. Z codziennymi porządkami radziłam sobie troszkę sama, a większość przejął mój mąż. Ale mąż jak to mąż. Mimo najszczerszych chęci, czasem po prostu nie zrobi czegoś tak dokładnie jak zrobiłaby to siostra :) Tak więc na tydzień przed porodem o porządek już się nie martwiłam, bo był zrobiony na zapas z zamiarem (jeśli miałabym nie urodzić w terminie) powtórzenia całego procesu za dwa tygodnie.

Zapasy

Połóg to nic przyjemnego. Ograniczone ruchy (to na pewno), ból itp.. Z resztą, nigdy nie wiadomo jak poród przebiegnie, jakie będą obrażenia, a może nawet skończy się cesarką.. Poza tym dieta mamy karmiącej opatrzona jest wieloma restrykcjami. Z uwagi na to, że mój mąż, oczywiście świetnie gotuje, ale większość dań szefa kuchni niestety środenio się nadaje na pierwsze posiłki alma mater, postanowiłam zapełnić zamrażarkę zapasami. Znalazły się tam gotowe porcje potrawki z kurczaka z marchewką, duszonej piersi indyka, żeby móc ją dołączyć do sałatki, pieczonego kurczaka w kilku odsłonach, kotletów schabowych i kilka gołąbków dla mojego męża - Polaka. Ponad to trochę wędliny i pieczywa w razie by nic już nie było w lodówce a coś zakłóciłoby plan wyjazdu do sklepu.

 

Listy

Jak już wspomniałam, jestem wielką fanką rytułałów. Tak samo sprawa się ma z listami. Listy zakupów, spraw do zrobienia, rzeczy do zabrania przed wyjazdem i mnustwo mnustwo innych. Tak samo wyglądało to przez całą ciążę. Wszędzie były karteczki z pozycjami do wykreślenia. A to zakupy do wyprawki czy torby do szpitala, rzeczy do zrobienia przed przyjściem Malucha na świat itd.. Przez to czułam się bezpiecznie, że niczego nie zapomnę. Oczywiście wszytskie te listy na bierząco ulegały małym korekotom ale stanowiły dobry punkt odniesienia. Ostatnią listą jaką zrobiliśmy wspólnie z Marciem był "mini plan porodu". Oczywiście wiadomo, że najlepszą rzeczą jaką można dla siebie zrobić przed i w trakcie porodu to niczego nie planować. Ja jednak uznałam, że będę się czuła bezpieczniej jeśli razem omówimy wszystkie nasze oczekiwania i spiszemy je na kartce. Zamieszanie miało być większe niż podczas przeciętnych porodów, bo zależało mi żeby Kasia była przy mnie w drugiej fazie. Jej obecność była problemem, bo przecież musiała dojechać do mnie aż z Krosna :) Pojawiało się wiele pytań. Co wtedy z Maćkiem (chłopakiem Kasi), kto wyprowadzi Inkę, kiedy towarzystwo Marcina albo Kasi może być utrudnione, jak to zrobić żeby niczego nie zapomnieć?? Zrobienie tej listy znacznie mnie uspokoiło. Każdemu to polecam. Oczywiście z zastrzeżeniem, że nie należy się nastawiać, że wszytsko pójdzie tak jak sobie zaplanowaliśmy  :)