czwartek, 18 sierpnia 2016

Śmiechy- KICHY

Czyli o pierwszym katarze w naszym domu



Trzeci miesiąc życia Ani upłynął nam nad wyraz spokojnie. Nie żeby bez przygód, ale na pewno nie w jakimś amoku :) Główną atrakcją była wizyta w Siedlisku, bo Babcia Tereska akurat hucznie obchodziła pół wieku spędzone na tym ziemskim padole. Pogoda dopisywała aż do pewnego popołudnia, kiedy to złapała nas chłodna, letnia ulewa. Starałam się zasłonić Anię jak się tylko dało i myślałam, że ten fakt przejdzie bez echa. Imprezka się udała, potem były urodziny taty- też udane. Nadszedł czas powrotu i kiedy tylko ojciec opuścił dom w celu zarabiania na ten cały cyrk :P Anulka zaczęła podejrzanie wyglądać, sapać i troszkę marudzić, a kiedy obudziła się z drzemki diagnoza była jasna- KATAR!
No niby nic strasznego. Co tam dla nas taki katar. Przecież już nie raz miałam z nim do czynienia i wiedziałam, że to tylko taki groźnie wyglądający pozer. Nie wolno go całkowicie olać, bo niedoleczony może powodować już poważniejsze chróbska, ale jak występuje w pojedynkę, to łatwo mu dać radę. Najlepiej po prostu dbać o higienę małego, zatkanego noska i czekać aż przejdzie. Wszystko super, ale..

Panikarska wizyta u lekarza

Nie wiem czemu to zrobiłam. Przecież byłam przygotowana na katar, wiedziałam czego i jak użyć. Niestety widok mojego męczącego się dziecka rozdzierał mi serce, choć ona i tak świetnie to znosiła. Już drugiego dnia popędziłam więc na sygnale do przychodni, bo wydawało mi się, ze mi dziecko umrze jeśli tego nie zrobię, a pan doktor na pewno przepisze cudowną tabletkę, po której Anuli w ciągu godziny zrobi się lepiej. No niestety.. nic takiego się nie stało. 
Pan doktor faktycznie pobadał Malucha bardzo dokładnie. Sprawdził jej temperaturę w obu uszkach, obejrzał gardło, zajrzał do nosa, przeanalizował wygląd skóry. Pomierzył, popukał i już wiedział: "Katar, nic więcej. Nic tu Pani nie przyspieszy".  Zalecił robić to co robiliśmy do tej pory i ponad to częściej karmić. Dlaczego? A no dlatego, że przy przełykaniu udrożniają się drogi oddechowe i niweluje to tak zwaną "sapkę" w efekcie pomagając Ani oddychać. Przy okazji zostałam pouczona o wieeeeeelkim oknie rozwojowym i wielu rzeczach, o które nie pytałam i nie prosiłam, ale posłusznie siedziałam i potakiwałam. Wychodząc zaczęłam odliczanie.. JESZCZE SZEŚĆ DNI.


Na domiar złego 

Zachorował też nasz SUPERTATA :( a jak powszechnie wiadomo, katar jest dla mężczyzny wielkim cierpieniem. Podobno ból porodowy, prawie jest w stanie uświadomić kobiecie jak czuje się mężczyzna podczas kataru, także nie są to przelewki. Nasz Tata był nad wyraz dzielny, co jednak skutkowało tym, że ja już na chorowanie nie mogłam sobie pozwolić, bo miałam w domu mały szpital. Marcin został przykuty do łóżka przez L4, więc sprawa niewątpliwie była poważna. 


Jak sobie poradziliśmy?

Zanim jeszcze Ania pojawiła się na świecie, jej apteczka została zaopatrzona w zestaw awaryjny. Znajdowała się w nim między innymi woda morska z sprayu, aspirator do nosa (napędzany odkurzaczem) i maść majerankowa. Po drodze pojawił się także inhalator. Pan doktor co prawda powiedział, żeby go przy katarze nie używać, ale ja zaobserwowałam po nim poprawę i pogorszenie, kiedy z niego zrezygnowaliśmy, więc robiliśmy trzy inhalacje dziennie przez te cztery najgorsze dni. Musieliśmy też dokupić inny glutociąg (coś czego nie znoszę, bo mam jeszcze traumę po nianiowych przygodach) z ustnikiem. Ciężko bowiem ciągnąc ze sobą odkurzacz do lekarza albo na spacer. Katarzysko zaczęło odpuszczać po pięciu dniach, by po dziewięciu zniknąć na dobre. 


Zaskakujące samopoczucie Ani 

Tak właśnie wygląda chora Ania :)

To dziecko w ogóle nie wyglądało na chore. Oprócz tego, że słychać było, że oddychanie jest utrudnione, to nikt by nie powiedział, że coś jej jest nie tak. Nawet na wizycie tak się hihroliła z powodu okularów lekarza, że czułam się jeszcze bardziej jak rozhisteryzowana matka. Tylko jednej nocy nie dała mamie pospać, bo obudziła się cztery razy zamiast dwóch, no i oczywiście odsysanie glutów też nie należało do jej ulubionych czynności. Płakała i kręciła głową, ale kiedy tylko odkurzacz milkł, znów zanosiła się śmiechem. Bardzo dużo spała w dzień. Widać było, że potrzebuje odpoczynku. Z obawy przed uduszeniem, kładłam ją na każdą drzemkę do jej łóżeczka, bo tam był monitor oddechu, co niestety poskutkowało tym, że prze kolejnych kilka dni (już po katarze) miała problem z zasypianiem na dzienne drzemki gdzie indziej niż w swoim łóżeczku. Na szczęście już wszystko wróciło do normy. 


Środki bezpieczeństwa 

Będąc nianią Luzaka (syna pani doktor), przy najmniejszym nawet katarze u dorosłego, zostawały włączane wszelkie środki ostrożności, np. maseczki jednorazowe. Wtedy strasznie tego nie lubiłam, utrudniało mi to pracę i ogólnie mnie to wkurzało. Rozhisteryzowana, przewrażliwiona baba- myślałam. Kiedy rozchorował się Marcin, nie wiedziałam jak uchronić Anię przez zmutowanymi już zarazami. Pobiegłam więc do apteki i zakupiłam cały zestaw takich maseczek. Nie użyliśmy ani jednej, ale już wolę to (jeśli będę chora ja lub Marcin) niż patrzenie potem przez tydzień jak moje Maleństwo się męczy- OTO MOJA PIERWSZA OZNAKA MATCZYNEGO DZIWACTWA. Coś tak czuję, że mam niemałe skłonności.