poniedziałek, 20 marca 2017

A ja rosnę i rosnę

..czyli relacja z ósmego miesiąca

 


Kurczaki.. tyle się ostatnio dzieje, że już nie wiem o czym pisać, a o czym nie. Tego bloga prowadzę przede wszystkim dla siebie, jako element relaksu, pomnażania danych mi "talentów" i dla wspomnień. Staram się to robić na bieżąco , ale widomo jak to jest.. Z resztą systematyczność nie jest moją najlepszą stroną :P Chciałabym zachować w pamięci wszystkie te wspaniałe chwile, ale chyba nie mam aż tak dużej głowy. W końcu, gdzieś muszę jeszcze zmieścić przyziemne sprawy takie jak kontrolowanie zawartości lodówki czy terminarza szczepień i innych lekarskich przygód. Także wybaczcie ciut przydługie i może nazbyt szczegółowe posty :)


Katarzysko katarzysko..

Ja nie wiem czy był jakiś taki miesiąc, w którym nie musieliśmy z nim walczyć. Ten jednak był inny. Zazwyczaj zaczyna się nieprzespaną nocą, a nad ranem nos jest już tak zawalony, że nie można oddychać. Tym razem, Ani po prostu zaczęła lecieć woda z nosa.. dziwne, ale od razu wpadłam na to, że to może od zębów, bo ślinotok miała niesamowity i dziąsła na górze trochę bielsze niż zazwyczaj. Szybka lektura Internetów i mam! Katar zębowy. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że dziewczyny jak jeden mąż pisały, że trwa nawet i 2-3 tygodnie, a nie daje to gwarancji, że zakończy się pojawieniem się zębów.. No ładnie.. No i tak walczyliśmy z nim dwa tygodnie. Ania jakby się już przyzwyczaiła. Nie robiły na niej wrażenia żadne glutociągi, płukania nosa czy inne mniej lub bardziej przerażające zabiegi. Katarzysko przeszło, zębów brak ale pojawił się za to kaszel. Paskudny.. mokry i urywający się. To już zaniepokoiło mnie ta tyle, że udałam się szybciutko do lekarza. Tak niby nic, osłuchowo czysto, to po prostu glut spływający po gardle. Inhalacje i przejdzie.. Otóż nie przeszło. Kolejna wizyta u lekarza, ta sama sytuacja - syrop i przejdzie. Nie przeszło. W międzyczasie ominęła nas jedna wizyta szczepienna. Z tym paskudnikiem zmagamy się do dziś. Zębów jak nie było tak nie ma, choć dziąsła wyglądają tak, jakby miały zaraz wybuchnąć, a Ania pcha paluchy do buzi i na każdym kroku stara się jakoś sobie ulżyć w "cierpieniu".


BLW pełną parą

No i ruszyła machina, co jej nikt nie zatrzyma zwana łakomstwem, bo nie wiem jak inaczej nazwać niesamowity pociąg naszego dziecka do jedzenia. Staram się, żeby jadła zawsze kiedy my jemy, żeby nasze posiłki były naprawdę wspólne. Na początku bawiłam się w przygotowywanie dla niej specjalnych dań, ale teraz dostaje po prostu to co my, tylko mniej przyprawione. Sprawia jej to wielką radość. Oczywiście bałaganu jest co nie miara, ale jak już wcześniej wspomniałam- Inka świetnie sobie z nim radzi. Kiedy tylko Ania widzi, że coś jemy, też domaga się (i to całkiem głośno) porcji dla niej. Dlatego zawsze mam przygotowane jakieś suszone owoce, ciastko lub chrupczaka.
Nie zrezygnowałam zupełnie z papek. Staram się, żeby codziennie choć troszkę zjadła, bo wtedy wiem, że na pewno trafiło coś do brzuszka, a nie tylko na podłogę i jestem spokojniejsza o witaminy w jej diecie. Oczywiście ma wtedy minę mówiącą "Kobieto, co ty mi tu dajesz? Jestem już prawie dorosła, poproszę normalne jedzenie, a nie takie dla dzidziusiów, bo dzidziusiem już na pewno nie jestem.". Czasem robi się z tego regularna walka. Najzabawniejsze jest to, że jak ma katar to oczywiście nie może spać, bawić się, normalnie funkcjonować, bo musi marudzić, że ma zatkany nos i nie może oddychać, chyba, że trzeba zjeść to potrafi przez 40 minut nie otworzyć nawet odrobinę buzi i się nie udusić. W tym miesiącu zakończyła się też nasza mleczna droga, ale o tym będzie osobny post. Zapewne ckliwy :P


Motoryczne "hej do przodu"

Nie pamiętam czy już o tym pisałam, ale siedzi (NIE SIADA) bardzo pewnie. Praktycznie nie ma już strachu, że łupnie w coś głową. Niestety przez to, kompletnie nie chce leżeć na brzuchu i ćwiczyć turlania, że o raczkowaniu nie wspomnę, co spędza Marcinowi sen z powiek. Bawi się wszystkim co znajdzie w swojej "okolicy" a chusteczki higieniczne to po prostu moment i już są w brzuszku. Ja nie wiem jak ona to robi, bo to są ułamki sekundy.
Pojawiły się też nowe sztuczki. "Patataj" i "brawo", które wygląda raczej jak atak padaczki, ale niewątpliwie stara się nas w tym naśladować, więc może i my tak wyglądamy. Muzyka sprawia jej wielką radość. Zawsze odwraca się w jej stronę, krótko się wsłuchuje, a potem balanga i szaleństwo na całego.
Zaczęła się też podciągać za nasze ręce, aby móc stanąć. Staramy się tego nie robić, ale pokusa jest wielka :) Robi to też, kiedy zostawię ją siedzącą w łóżeczku, więc musieliśmy już obniżyć je o jeden poziom. Strasznie to było symboliczne i mało się wtedy nie popłakałam.


Wyjątkowe święta

Tak.. to nasze pierwsze wspólne święta we trójkę.. jakoś te wspomnienia napawają wyjątkową nostalgią. Ania w wigilię Bożego Narodzenia skończyła 8 miesięcy. Była na tyle duża, że mogła podzielić się z każdym opłatkiem, co raczej wyglądało na wyjadanie go z ręki każdemu kto się zbliżył, tak czy siak, było to wspaniałe. Później zasiadła z nami do wieczerzy, całkiem dostojnie i poważnie (przynajmniej zanim całe jedzenie nie wylądowało na skrupulatnie dobranym stroju), zjadła co mogła, czyli głownie chleb, ziemniaki i rybkę :) chyba nawet skapnęła się jej jakaś kluska z makiem. Całkiem inaczej wyglądała też sprawa pod choinką, choć zasada była taka, że każdy dostaje po jednym prezencie.. oczywiście Ania dostała z 5.. Jednak kiedy pojawia się w domu dziecko, takie małe, prawdziwe dziecko, wraca magia świąt z dzieciństwa. Jest prawdziwe szaleństwo z rozpakowywaniem prezentów, buszowanie w papierach i ogólnie pojęty "rozgardiasz", co i tak cieszy wszystkich niezmiernie.


Święta przebiegły dość spokojnie, w rodzinnej, ciepłej atmosferze, czego każdy z nas przecież sobie życzy. Dla mnie to jest najważniejsze.. Oczywiście jedzenie jest zaraz na drugim miejscu :) To Boże Narodzenie okazało się być obfite w dobre nowiny, ale o tym innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz