poniedziałek, 2 maja 2016

O przyjściu Ani na świat

UWAGA!!

Tylko dla osób o mocnych nerwach!


Termin na 24 kwietnia (niedziela)! Ale kto by się tym przejmował albo nawet sugerował. Tylko 5% dzieci rodzi się w terminie. To tyle samo ile jest niepijących studentów :) Tak więc w sobotę (to był jakiś suepr dzień) zabrałam się do lekkich porządków, bo tylko na tyle pozwalał mi mój brzuch. Poza tym, zakładaliśmy nowe ogrodzenie, więc też chciałam pomagać. Wszytsko to nie były jakieś ciężkie prace ale biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdowałąm przez ostatnie kilka tygodni, był to bardzie aktywny dzień. Dopiero wieczorem brzuch zaczął mnie troszkę boleć, znów pojawiło się znajomę kłucie więc czym prędziej położyłam się spać, żeby się zregenerować. Za długo niestety nie pospałam. Około 2 obudził mnie dziwny ból.. Pomyslałam "może to już", no ale ból przeszedł a ja spowrotem zasnęłam. O 3 powtórka z rozrywki. Wtedy też wstałam, poszłam po raz kolejny siku (a przeciez nie wypiłam nawet całej herbaty do kolacji) i kiedy położyłam się spowrotem do łóżka, poczułam i usłyszałam coś dziwnego z wnętrza mojego brzucha. Jakby cichutkie tyknięcie.. Zastanowiło mnie to troszeczkę, więc znów odbyłam drogę do łazienki i..

Odeszły mi wody

Nie było to nic spektakularnego jak w amerykańskich filmach. Do tej pory planowałam, że jeśli nasz poród tak się zacznie, to idąc za radą położnej, wezmę sobie prysznic itd., na spokojnie podejdę do tematu i dopiero obudzę Marcina. Jednak adrenalina w tamtej chwili tak mi skoczyła, że postanowiłam obudzić go od razu. Kiedy on krzątał się po domu znosząc do samochodu wszystkie torby i inne szpargały, ja wzięłam na spokojnie prysznic, umyłam głowę, ogoliłam nogi.. Ogólnie robiłam wszytsko żeby jak najpóźniej pojechać do szpitala, bo nie czułam żadnych skurczów. Potem zjedliśmy jeszcze po kanapce i powolutku ruszyliśmy w stronę szpitala. Na dworze zaczynało właśnie świtać. W drodze żartowaliśmy i śmialiśmy się.. nadal żadnych skurczy, tylko sączące się wody.

"Dzień dobry, my na poród"

Kiedy szliśmy już w stronę szpitalnych drzwi żadne z nas się nie odzywało. Okazało się, że myśleliśmy o tym samym. W naszych głowach brzmiał głos Pani Kasi, która na szkole rodzenia podkreślała, że bardzo nie lubi jak ktoś mówi, że "przyszedł na poród", bo to nie jest jakieś przedstawienie. No więc każde z nas usilnie próbowało wymyślić co powiemy, żeby przekazać jasno, że to już a jednak nie powiedzieć tych zakazanych słów. Ostatecznie brzmiało to tak "Dzień dobry, chyba odeszły mi wody". Po tym ja zostałam zaproszona do środka a Marcin musiał zostać na korytarzu. Po wstępnych badaniach okazało się, że to faktycznie już, ale (czego nie wiedziałam) odejście wód płodowych wcale w praktyce nie oznacza, że rozpoczął się poród, tylko że musi się zacząć i skończyć w przeciągu 24 godzin- samoistnie lub nie. Atmosfera była conajmniej luźna :) Wszyscy bardzo mili, uśmiechnięci, jednak absolutnie profesjonalni. Oczywiście musiałam podpisać masę papierków ale jak tylko miałam jakieś pytania wszystko od razu było mi jasno wyjaśniane. Zostałąm przyjęta na oddział a Marcin musiał wróćić do domu. Zostawił mi torbę, dał buziaka w czółko i umówiliśmy się, że zadzwonię po niego jak już akcja się rozkręci. Przebrałam się w koszulę, którą specjalnie na tą okazję przygotowała mi mama (miała specjalne rozcięcie z przodu aż do pępka, zawiązywane na kokardeczki, żeby łatwiej było nam w kontakcie "skóra do skóry") i zostałam zaprowadzona do sali.

Pani Kasia

Tak przejęła mnie Pani Kasia (zaczęłam się zastanawiać czy wszytkie położne w tym szpitalu to Panie Kasie), pozwoliła wybrać łożko i przestudiowała mój plan porodu. Jedyne co podlegało wątpliwośći to to, czy uda się Marcinowi przeciąć pępowinę, bo on w momencie narodzin Ani będzie na korytarzu. Cała reszta została zaakceptowana. Podłączono mnie pod pąpę z oksytocyną aby wywołać skurcze, które w tym momencie były bardzo słabe i nieregularne. Potem doszło jeszcze KTG. Akcja zaczynała się powolutku rozkręcać więc wybrałąm numer do mojej Kasi - "abonent czasowo niedostępny".. Hmm, no to do Maćka - "abonent czasowo niedostępny". Oj.. Pojechali do Rybaków i nie mają zasięgu. Wczoraj było ognisko więc na pewno jeszcze śpią. Co tu teraz..? Tego nie przewidziałam. Ostatecznie musiałam zadzwonić do mamy, choć obiecałam jej, że nie będę ich stresować i zadzwonię dopiero jak już będziemy mieli Anulkę. W tej sytuacji jednak nie miałam wyjścia. Mama zadzwoniła do mamy Maćka i po chwili miałam już Kasię na łączach. Tu kolejny problem - Maciek dopiero za 2-3 godziny będzie mógł prowadzić. To jednak nie było już takie straszne, bo wiedzieliśmy, że to może potrwać jeszcze z 10 godzin. Za dużo się nie pomyliliśmy..

Tata na pokładzie

O 10 dostałam przyzwolenie do Pani Kasi na telefon wzywający Marcina. On jeszcze wyprowadził psa i przyjechał. Ja w tym czasie zostałam przeniesiona na salę do porodów rodzinnych. Wcześniej, kiedy skurcze się nasilały skakałam sobie na piłce trzymając się drabinek, a w czasie największego bólu, ulgę przynosiło mi odchylenie się do tyłu na tyle mocno, żeby opierać się o nią lędźwiową częścią kręgosłupa. Potem Pani Kasia zaproponowała wejście pod prysznic. Słyszałam, że to bardzo pomaga więc chętnie się zgodziłam. Wtedy dojechał Marcin. Niestety woda nie przyniosłą takiej ulgi jakiej się spodziewałam, w dodatku rozbolał mnie mój stary przyjaciel- kręgosłup, bo było mi tam bardzo niewygodnie. Wyszłam po pól godzinie.
W trakcie badania USG okazało się, że mimo, że Ania jest ułożona głową w dobrą stronę, to wykazuje tendencję do tego, jakoby nam chciała zrobić psikusa i nie wstawić się do kanału rodnego. Polecono, żebym co pół godziny zrezygnowałą z aktywności i leżała na lewym boku, żeby uniemożliwić jej te niespodzianki. Muszę przyznać, że leżenie wzmagało ból nawet kilkukrotnie. W pewnym momencie aż musiałam sobie zakląć. Wtedy też dostałam zastrzyk o działaniu rozkurczowym i przeciwbólowym. Ja tam nie zauważyłam różnicy ale cel został osiągnięty. Akcja zaczęła postępować, bo do tej pory mimo silnych skurczów, rozwarcie było znikome. Ból stawał się coraz silniejszy. Moim sposobem na niego było odpowiednie oddychnie i odłączenie się od świata zewnętrznego. Marcin był, podawał wodę między skurczami ale to wszystko, tylko siedział. Nawet muzyka zaczęła mi przeszkadzać. Mniej więcej w tym czasie dojechała moja Kasia.

Ciocia Kasia na pokładzie

Bardzo się ucieszyłam, że w końcu jest. Marcin wyszedł ją przywitać i przekazać moje wytyczne (żeby tylko siedzieć i podawać wodę). Słyszałam jak w drodze miała szybkie przeszkolenie od Pani Kasi ale też za dużo nie pamiętam, bo musiałam skupić się na odczuwaniu swojego bólu. Tak minęło nie mam pojęcia ile czasu. Położna zachęcała mnie do zmiany pozycji, co się okazało kompletną porażką, bardzo szybko wróciłam więc do swojej ulubionej, czyli siedząc na rogu kanapy opierałam się o wózek z pompą z oksytocyną. Bardzo pomagało mi (jakoś podświadomie) jak Pani Kasia mówiła o mojej córce po imieniu, np. "musisz usiąść inaczej, bo nie słyszymy Ani", "jak zmienisz pozycję to Ani będzie łatwiej". Ból stawał się w tym czasie już nie do zniesienia. Był tak silny, że odbierał mi zdolność racjonalnego myślenia. Jednocześnie między skurczami potrafiłam nawet zasnąć. Pamiętałam ze szkoły rodzenia, że istnieje coś takiego jak "kryzys 7 cm". Wtedy ból staje się najsilniejszy a skurcze tak częste, że nie ma czasu na odpoczynek. Czekałam na to, bo podobno wtedy wiadomo, że gorzej już nie będzie. Kiedy o tym myślalam przyszedł czas na kolejne badanie. Wtedy usłyszałam magiczne "Pani Małgosiu, mamy piękne 8 cm, niedługo będzie po wszytskim".

Akcja START

O rany jak się wtedy ucieszyłam! Postanowiłam, że zostanę już na fotelu, na lewym boczku, żeby ułatwić Ani drogę na świat. Bolało jak cholera! Dostałam do ręki ustnik do gazu rozweselającego, przy mojej głowie stanęła Kasia z wodą. Miałam oddychać tym gazem podczas skurczu. Nie działało to znieczulająco ale na pewno rozpraszająco w momencie przerwy. Dawało możliwość relaksu i odpoczynku. Leżałam na tym fotelu w tak nienaturalnej pozycji, że musiało to wyglądać przekomicznie. W międzyczasie pojawiły się w okolicy jeszcze dwie panie. Nie mam pojęcia skąd, bo miałam cały czas zamknięte oczy. Kiedy zaczynały pojawiać sie skurcze parte, przerwy między nimi stały się jakby dłuższe. Zebrało mi się nawet na żarty i opowiedziałam dowcip, który brzmiał następująco: Skąd wiadomo, że ból spowodowany kopem w jaja jest większy od bólu porodowego? Odp: a słyszał ktoś kiedyś o przypadku, kiedy jeden facet mówi do drugiego "stary, pamiętasz jak kiedyś kopnąłeś mnie w jaja? Dawaj zrobimy to jeszcze raz!".
Kiedy skurcze już na dobre przerodziły się w te parte, zostałam ustawiona na fotelu w pozycji takiej, że mogłam się pocałować w kolano. Najpierw Pani Kasia kazała mi przeć instynktownie, co nie było trudne. Schody zaczęły się kiedy kazała nie przeć! Jak tu nie przeć, kiedy każdy cm twojego ciała właśnie to każe ci robić? "Kiedy masz skurcz to sap jak piesek i skup się na tym". Nie wiedziałam jak daleką drogę Anula ma jeszcze do przebycia. Czułam ból powodowany skurczami i pieczenie. W dodatku, na domiar złego, jeszcze złapał mnie skurcz w nodze! Nagle dookoła pojawiło się masę ludzi i kiedy ja musiałam się skupić oni żartowali i mnie wkurzali. Tego było już za dużo. Ogarnęło mnie poczucie kompletnego braku kontroli nad tym co się dzieje z moim ciałem. Wtedy dotarło do mnie: "Otwóż oczy, mamy ją, zobacz urodziłaś córkę". Faktycznie, urodziłam Anię.. Była to niedziela 24 kwietnia, godzina 17.25.

I po krzyku

Pani Kasia trzymała ją w rękach, kazała potwierdzić, że widzę, że urodziłam dziewczynkę. Była cała czerwona, krzywiła się ale nie płakała. Szybka decyzja o tym, że Kasia przetnie pępowinę i usłyszeliśmy jej płacz. W tym czasie jeszcze inna pani pokazała mi dwie opaski na rączki abym potwierdziła co jest na nich napisane, że się zgdza. Natychmiast została wsadzona pod moją koszulę i mogłam się już cieszyć jej obecnością. Była piękna, spokojna, miała szeroko otwarte oczy i przyglądała się wszystkiemu. Od razu złapała mój palec. Potem jeszcze przyszło urodzić łożysko, czego kompletnie nie pamiętam jeśli chodzi o ból. Nie czułam tego po prostu. Okazało się, że moje krocze zostało ochronione, jednak jest jedno małe pęknięcie i będzie potrzebny szew. Zostałam zapewniona o znieczuleniu. Kasia wtedy już zabrała wszytskie rzeczy i wyszła po Marcina. Ja tuliłam moją córeczkę.

Cdn.

1 komentarz:

  1. Przede wszystkim, dziękuję doktorowi Агбазаре za to, że oddał mi mojego ukochanego w ciągu 48 godzin. Nie mam nic do powiedzenia, jak tylko podziękować i powiedzieć, że jestem szczęśliwy.. Moja ukochana traktuje mnie lepiej, i spędza większość swojego czasu ze mną teraz mówi mi, jak bardzo mnie kocha, niż kiedykolwiek wcześniej.. Jeśli masz jakiekolwiek problemy ze swoim kochankiem, skontaktuj się z lekarzem Агбазарой e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp +2348104102662, bo on jest rozwiązaniem wszystkich problemów w relacjach

    OdpowiedzUsuń