czwartek, 25 maja 2017

Sprint do mety zwanej roczkiem

... czyli niezłe kombo o 9, 10 i11 miesiącu życia Ani 

 

 

 
Wiem, wiem.. trochę zaniedbałam. Ale w końcu wzięłam się za siebie i mam zamiar nadrobić tą lukę, bo co ja będę potem wspominać jak już skleroza zawita na dobre do mojej codzienności? Co ja wnukom opowiem? :P Serio polecam każdej mamie jakąś formę zapisywania tego, co aktualnie dzieje się z jej dzieckiem, jej życiem, jej rodziną. Po jakimś czasie, nawet nie aż tak długim, wspomnienia się zacierają, blakną, a taka pamiątka zostaje na zawsze. Czasem nawet okazuje się być całkiem przydatna, bo przy drugim dziecku zapomina się o wielu ważnych wydarzeniach, datach, problemach, które napotkały nas już przy tym pierwszym, a taki post może uspokoić szybciej niż niejeden lekarz.


Jak to w święta (zwłaszcza te u babci) bywa, cukier i tłuszcz spożywane są na kilogramy. Tak jest i w naszej rodzinie :) W związku z tak podniosła okazji i Ani zostało udzielone pierwsze pozwolenie na cukier w czystej postaci czyli pierniczka z lukrem! A jak już się okazało, że może zjeść pierniczka to babci i dziadkowi puściły wszelkie hamulce :P



W tym miesiącu nadszedł też nasz pierwszy wspólny sylwester. Po ubiegłorocznych doświadczeniach, kiedy to chcieliśmy zaszaleć po raz ostatni i okazało się, że z brzuchem to już nie jest to samo, stwierdziliśmy, że nawet cieszymy się na takie spokojne powitanie Nowego Roku. Umówiliśmy się z naszymi ulubionymi sąsiadami na wieczór gier w towarzystwie ich sześcioletnich bliźniaczek, a żeby było weselej, wszyscy się poprzebieraliśmy. I tak tata został robotnikiem drogowym a Ania wróżką.




Na święto Trzech Króli zaplanowaliśmy wyjazd do Lublina. Stwierdziliśmy wtedy, że to doskonała okazja do zmiany fotelika Ani na kolejny. O tym będzie osobny tekst, także nie będę tu robić spojlerów :P
Podróż minęła nam jak zwykle bardzo spokojnie, choć tym razem nie w nocy, ale Ania była fantastyczna, jak to ma w zwyczaju. Niestety na miejscu spotkała nas niemiła przygoda, a mianowicie choróbsko. Anna kaszlała nam już jakieś 2-3 tygodnie ale na początku był to kaszel spowodowany ściekającym po gardle katarem, później kontrolowałam go co kilka dni czy wszystko osłuchowo jest w porządku. Na ostatniej wizycie, zaraz przed wyjazdem też wszystko było ok. Pani doktor zaleciła cieszyć się urlopem i po powrocie zrobić badania z moczu, żeby wykluczyć jakieś stany zapalne. Tak też zrobiliśmy ale niestety drogiego dnia (oczywiście w święto) Ania dostała bardzo wysokiej gorączki. Przy 38,9 dostała paracetamol i jak ręką odjął. Niestety po kilku godzinach sytuacja się powtórzyła i tak aż do kolejnego dnia, kiedy to udało się dotrzeć do lekarza i okazało się, że to zapalenie oskrzeli i trzeba podać antybiotyk. I w tej oto sposób pierwszy raz już mamy za sobą. Ta historia jest o wiele, wiele dłuższa, ale kto by to rozpamiętywał :) Ogólnie cały wyjazd kręcił się już tylko wokół gorączki i antybiotyku, choć udało mi się trzasnąć kilka pamiątkowych fotek.  



"Zobacz Babciu, znalazłam sobie koleżankę!"
  Oczywiście nie może też zabraknąć relacji z pierwszego dnia Babci i Dziadka :) Nie udało nam się niestety ich odwiedzić, ale Ania postarała się, żeby było to niezapomniane święto i przygotowała dla swoich dziadków specjalne obrazki na pamiątkę.

W trakcie przygotowań..

..a tu już u dziadków na ścianie :)



10

Ten miesiąc upłynął nam głównie na notowaniu postępującego rozwoju motorycznego. W końcu pojawiło się światełko w tunelu i Ania zaczęła najpierw przemieszczać się na brzuchu do tyłu na oślep (głównie zjeżdżając z łóżka), później trochę bardziej intencjonalnie wybierała sobie cel i próbowała tam zaparkować i w pozycji do raczkowania bujała się w tył i przód. Osobny post o raczkowaniu możecie przeczytać tutaj.



Wylądowałyśmy też w Siedlisku za sprawą kolejnej delegacji Marcina. Tym razem postanowiłyśmy jednak spędzić czas nieco inaczej i wybrałyśmy się pociągiem do Zielonej Góry. Trochę to było szalone pod względem mojego "błogosławionego stanu", ale z pomocą znajomych i nieznajomych się udało. Ania była zachwycona samą podróżą, a potem wszystkimi ciociami i wujkami. Nie wiem czy zanotowała jazdę autobusem, bo była tak zmęczona, że od razu zasypiała jak tylko wsiadałyśmy do jakiegoś. Jeśli ktoś jest zainteresowany/planuje wyprawę pociągiem z dzieckiem to kosztowało nas to całe 5 zł (oprócz mojego biletu), bo dziecko w wózku, podobnie jak pies, liczy się po prostu jak bagaż :D


U dziadków zabawy i śmiechu było co nie miara. Ania świetnie znalazła się w nowej rzeczywistości :D No może już nie takiej nowej, ale zawsze to jakaś zmiana. Ma już u rodziców swoje zabawki, wanienkę, huśtawkę. Śpi zawsze w tym samym łóżeczku, a ja zabieram jej pościel, by miała namiastkę domu. Myślę, ze wyjazdy do Siedliska stały się dla niej po prostu fajną przygodą.










Musieliśmy obniżyć łóżeczko o jeden poziom, bo zaczęła się podciągać o szczebelki i strasznie się bałam, że w końcu jej się uda i wyleci. Przed spaniem wykonywała takie akrobacje, że czasem musiałam bardzo się opanowywać, żeby nie parsknąć na głos śmiechem, kiedy przychodziłam ja przykryć wieczorem. Wtedy to mi się wydawało takim postępem.. nie wiedziałam jeszcze co będzie mi dane zobaczyć w niedalekiej przyszłości :P Ogólnie zasada jest taka, że bryka tak długo aż noga jej nie utknie między szczebelkami. Wtedy pada prosto na twarz i tak zasypia.


Pękł też nasz pierwszy "Happy Meal" w drodze do Siedliska :D Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale żeby tak szybko? Na szczęście udało się go tak skomponować, że mama zjadła to co smaczne, a Ania to co zdrowe, czyli jogurt i mus owocowy :D ależ była zadowolona.



11

No i zaczęło się.. Raczkowanie pełną parą, już nigdzie nie można było jej zostawić nawet na chwileczkę. Ponad to, ze swobodą stawała już przy meblach i stawiała pierwsze niepewne kroczki w bok. W łóżeczku broiła jak mało kto, więc bardzo szybko materac zjechał na najniższy poziom.




Wydaje z siebie mnóstwo nowych dźwięków. Nie wiem czy po prostu bawi się swoim głosem, czy faktycznie naśladuje zwyczaje i mowę dorosłych? Tak czy siak, idzie już z nią pogadać. Skończył się dla mnie etap mówienia do psa, teraz mogę nie tylko mówić, ale prowadzić regularną konwersacje z moją córką. Najfajniejsze jest to, że zawsze się ze mną zgadza. Bawi się też z nami w "gdzie jest Ania", a wygląda to tak, że chowa się za drzwi, my wtedy ja wołamy a ona przychodzi i tak w kółko. Odkryliśmy to oczywiście z lenistwa, bo nie chciało nam się jej gonić, a ona potrzebuje tylko kilku sekund żeby znaleźć się już w psiej misce z wodą.

Wchodzi w pierwsze interakcje z rówieśnikami, głownie na basenie. Ostatnio nawet wybrałyśmy się tam z koleżanką. Nie mogłam wyjść z podziwu jak siedziały obie na leżaku, zajadały przekąski i namiętnie coś sobie tłumaczyły. 




Wspaniałe jest to, że naprawdę można się już z nią bawić. Zauważyłam też, że od kiedy już coraz więcej kuma, to jej kontakt z Marcinem nabiera nowych barw. Chętniej spędzają czas w swoim towarzystwie i mają coraz to nowe pomysły na zabawy i szaleństwa. Ona interesuje się tym co on robi, podąża za każdym jego krokiem, cieszy się kiedy wraca z pracy, a on coraz częściej chce ją ze sobą zabierać. Naszła mnie myśl o napisaniu czegoś o ich relacji, jak zmieniała się przez te wszystkie miesiące, ale to już innym razem :D może na dzień taty..



Tymczasem żegnam się z Wami, mam nadzieję, że nie zanudziliście się mocno, ale te wszystkie sprawy są dla matki taaaaaakie ważne, że każda rzecz wydaje się być tą NAJważniejszą :D














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz