poniedziałek, 4 lipca 2016

Nasza pierwsza WIELKA podróż

Dom->Brachowice->Lublin->Warszawa->Brachowice->Dom


 

Do naszego przedwczesnego urlopu przymusiła nas troszkę sytuacja "zatrudnieniowa" Marcina, bo z racji tego, że zmienia pracę, musi wykorzystać cały należny mu urlop, który zbierał od początku roku, by móc wykorzytsać go zimą :) ale chyba bardzo dobrze. W Brachowicach mieszkają dziadkowie i wujostwo Marcina, z którymi jest bardzo blisko, a w Lublinie jego rodzice i brat, u których ostatni raz byliśmy chyba zimą. Tak więc podjęliśmy decyzję o wyprawie i się zaczęło..

Co nas podkusiło..?

Ania ma już w sumie całkiem nieźle uregulowane drzemki, zwłaszcza tę pierwszą, która trwa 2 godziny. Był to więc (i jest do tej pory) idealny czas na podróż. Zakłądając, że będzie spała całą drogę, wizja wycieczki była całkiem przyjemna. Oczywiście musiał jechać z nami nasz wielki i włochaty pies. Byliśmy też przekonani, że w czerwcu nie ma jeszcze takich upałów, ani tylu samochodów na drogach co w okresie wakacyjnym. Niestety co do upałów się pomyliliśmy, bo przez cały tydzien temperatura nie spadała ponieżej 30 stopni. Ostatnim z ważniejszych powodów wyboru takiej daty i ogólnie wybrania się w tak daleką podróż z niespełna dwumiesięcznym niemowlęciem jest wiek dziadków. Oboje są już po dziewięćdziesiątce.. uznaliśmy, że im wcześniej tam się zjawimy tym lepiej.

Przygotowania

Ja, na samą myśl o wyjeździe, dostawałam gęsiej skórki. Marcin za to wysłuchiwał moich obaw i zawsze znajdował jakieś rozwiązanie. I to nie byle jakie, tylko konkretne i mające ręce i nogi. Na dwa tygodnie przed wyjazdem pojawiło się u nas łóżeczko turystyczne (oczywiście używane). Najpierw nie mogliśmy go rozłożyć ale jak już sie udało, okazało się, że przyda się nie tylko na wyjazd ale sprawdzi się też jako miejsce odpoczynku na dworze wśród krwiożerczych komarów, bo dzięki moskitierze, Ania będzie w nim całkiem bezpieczna. Myślę, że będziemy go używać częściej niż tylko w podróży.
Potrzebny był też przednośny, elektryczny aspirator do noska. Zakupiliśmy takowy i fakt, używaliśmy podczas wakacji ale nie może się on równać z tym, którego używamy w domu (podłączany do odkurzacza). Wyjątkowo przydatny okazał się być prezent od moich rodziców - lusterko umożliwiające obserwowanie dziecka podczas podróży samochodem, bo Ania jeździ tyłem do kierunku jazdy.

Pakowanie

Oczywiście nie obyło się bez listy. Była długa na stronę A4. Do spakowania były akcesoria dla psa, mamy, taty i oczywiście Ani, choć jest najmniejsza, potrzebowała ich najwięcej. Po nocach śniło mi się, że zabrakło nam czegoś bardzo ważnego. Skrupulatnie dopisywałam kolejne rzeczy do listy aż w końcu zaczęłam się zastanawiać czy my to wszystko zmieścimy do samochodu?? Na szczęście się udało ale łatwo nie było. Najwięcej miejsca zajął wózek. Stwierdziłam, że najlepszym i najwygodniejszym rozwiązniem byłoby mieć na miejscu kogoś, kto trzyma taki na strychu i mógłby go użyczyć na te kilka dni. Sama chyba nawet bym go nie brała, gdyby nie wizyta w Warszawie. Myślę, że chusta wystarczyłaby w zupełności. Ostatecznie spakowaliśmy z pół domu i samochodem wypchanym po dach, ruszyliśmy w naszą trasę, mając zamiar pokonać ponad tysiąc kilometrów.

Napotkane trudności

Nie było ich dużo. Ania jest wymarzonym towarzyszem podróży. Spała praktycznie cały czas. Jeśli jazda trwała mniej niż 4 godziny, nawet nie budziła się na karmienie. Mimo to napotkaliśmy kilka trudności. Pierwsza z nich to brak przewijaka na stacji.  Byłam przekonana, że to standardowe wyposażenie, tymczasem przyszło mi położyć Anię na podłodze w łazience a karmić ją siedząc na sedesie, co i tak się nie udało, bo w kolejce stała bardzo zniecierpliwiona pani.. Ostatecznie musiałam karmić w nagrzanym do czerwoności samochodzie z włączoną klimą, zakrywając pierś i dziecko pieluszką, bo przechodnie zawieszali na nas oko. Kolejna to jednak niepokój u Malucha wywołany ciągłymi zmianami i zaburzeniem codziennego harmonogramu. Ania nie należy do marudnych dzieci. Co więcej, uważam, że trafiło nam się dziecko-anioł. Zasypia raczej sama, bez płaaczu, dużo się uśmiecha itd.. Niestety już pod koniec wyjazdu widać było po jej zachowaniu, że ma już tego wszystkiego serdecznie dość :) Skutkowało to tym, że częściej płakała, trudniej jej było zasnąć, jadła niespokojnie. Ostatnim problemem był żar lejący się z nieba! Uniemożliwiło nam to spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Jedyną porą na odpoczynek w hamaku był wieczór ale trzeba było dzielić się przestrzenią z komarami. Anię na szczęście ratowała moskitiera zamontowana na gondoli :)






Ogólnie jesteśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu. Teraz w najbliższych dniach czeka nas wyprawa bliżej ale na dłużej. Pora odwiedzić drugich dziadków :) Ciekawe jakie tym razem niespodzianki zgotuje nam los..




1 komentarz: