sobota, 23 lipca 2016

Zmiany, zmiany...

...czyli o tym jak nam minął drugi miesiąc w swoim towarzystwie

 


Wizyty dziadków

Kilkugodzinne wizty znajomych stały się już w tym miesiącu "normalką". Przyszedł też czas w końcu na dziadków, a że i jedni i drudzy mieszkają daleko, to były to wizyty kilkudniowe. Wyzwanie nie tylko dla Ani, ale też dla Mamy i Taty, bo dom trzeba jakoś ogarnać przed przyjazdem gości, a przy małym dziecku na niewiele rzeczy jest czas. Na szczęście nasza córcia dała nam dwa dni bezwględnego bycia grzeczną i udało się opanować ten armagedon :)
Ania dziadkami była zachwycona i bardzo dobrze zniosła inną sytuację. Miała oczywiście niewielkie kłopoty z zaśnięciem, ale nie dawała się bardzo we znaki, także można było położyć ją spać i jeszcze godzinkę lub dwie poświęcić na "imprezkę dorosłych". Myślę, że główną tego zasługą była zmiana tylko ludzi dookoła, a nie całego otoczenia.

Pierwsza wielka podróż

Jeśli mowa o zmianie otoczenia.. tu już było troszkę więcej problemów, ale też myślę, że nie możemy narzekać. Noce przesypiała pięknie, z zaśnięciem bywało różnie, ale zawsze się udawało. Podróż samochodem też nie była dla niej problemem. Kiedy byłam jeszcze w ciąży, często rozmawialiśmy o tym i staraliśmy się przewidzieć jak będą wyglądać nasze podróże kiedy już będziemy mieli dziecko. Powiem szczerze, że wtedy żadne z nas nie odważyło się opisać tej sytuacji, która ma teraz miejsce, bo baliśmy się, że nastawimy się na niemożliwe. A jednak.. Ania uwielbia jeździć. Głównie śpi albo przygląda się światu. Tylko raz płakała i to w dodatku bardzo krótko :) Ciekawe jak długo potrwa taka sielanka..?

Szczepienia 

Ustaliliśmy, że na szczepienia, w miarę możliwości, będzie zabierał ją Marcin. Tata to jednak tata- to on kojarzy się z byciem dzielnym. Nasze pierwsze samodzielne szczepienie nie obyło się oczywiście bez niespodzianek organizacyjnych, do których te Tomczaki mają wyjątkowy talent.
Najpierw przyszło nam wybrać jakimi szczepionkami potraktujemy Anię. Po długim namyśle i wielu konsultacjach zdecydowaliśmy się na 5w1, pneumokoki i rotawirusy. Potem przyszedł czas na wybranie apteki, która nam je sprzeda po najbardziej okazyjnej cenie. W wyścigu wygrała apteka SILESIA. Za cały komplet zapłaciliśmy 622zł.. ale nie bez przygód oczywiście.
Najpierw, kiedy miałam z Anią jechać po szczepionki, a zaraz potem na szczepienie, zepsuł się samochód.. no to klapa. Jak udało się umówić drugą wizytę i Marcin specjalnie grzał przez pół miasta do apteki, to się okazało, że na te szczepionki trzeba mieć receptę, co nie przyszło nam do głowy.. klapa numer dwa. W końcu udało się uzyskać potrzebne świstki, ustalić kolejny termin w przychodni i kupić szczepionki.. HURA!
Pojechaliśmy całą trójką. Pani doktor zbadała Anię i padła decyzja- szczepimy. Ja się odsunęłam, bo coś przeczuwałam, że nie zniosę tego najlepiej. Na pierwszy rzut poszły rotawirusy (doustnie, w dodatku bardzo słodkie). Ania wyglądała na w niebo wziętą :) Potem było gorzej.. Trzy bolesne ukłócia. Płakała, mi łzy tak się cisnęły do oczu, że rozważałam wyjście z gabinetu. Marcin był bardzo dzielny. Starał się ją zabawiać, a po wszytskim mocno przytulił a ona natychmiast się uspokoiła, odbarzając pielęgniarkę nienawistnym, a wręcz zabójczym spojrzeniem. Od razu dostaliśmy kolejny termin szczepienia.. ale czy to się uda?

Czas dla rodziców

Na pierwszą randkę wypuścili nas rodzice Marcina będąc u nas w odwiedzinach. Poszliśmy na kolację, a ja przysięgłam sobie nie dzwonić.. i nie zadzwoniłam :) Wychodząc zostawiliśmy im szczegółowe instrukcje i wyszło to zaskakująco dobrze. Ania nawet zrobiła kupę (a miała z tym problem, więc babcia postanowiła jej pomóc) obsrywując wszystko dookoła czyli siebie, kanapę, podłogę i oczywiście zatroskanych dziadków. Radości podobno było przy tym co niemiara :) Potem było wyjście na festiwal piwa, co nie było najlepszym pomysłem dla matki karmiącej, bo wszyscy delektowali się lokalnymi specjałami a ja.. o wodzie.. jak zwierzę.. :( Anią zajmowała się wtedy Doris (moja najmłodsza siostra) i byłam o nią nawet spokojniejsza niż jak wychodziliśmy na kolację. Dziewczyny świetnie sobie poradziły, mimo małej rozpaczy, którą urządziła nasza córka. Ostatnim razem wyszliśmy do kina, zostawiając ją znów z dziadkami i to jak narazie było najgorsze doświadczenie, bo na chwilę przed wyjściem otarłam jej główką o obrus i zdarła się jej skórka, więc obie zanosiłyśmy się płaczem. Ania po chwili się uspokoiła i już było ok, ale mi spłynął cały skrupulatnie przygotowany makijaż i kompletnie odeszła ochota na wyjście.. Marcin jednak nalegał (i bardzo dobrze), ale film, choć była to całkiem śmieszna bajka, spowodował potok łez ze dwa razy, bo nie zdążyłam się wypłakać w domu.
Dobrze, że mamy Dorisa niedaleko, to może uda nam się nie "zdziczeć" naszego dziecka.

Diagnoza brzuszka

W końcu wyjaśniło się o co chodzi z brzuszkiem Anny! Nie dowało mi to spać przez pierwsze dwa miesiące, bo kogo byśmy nie pytali, to miał inne zdanie na temat jej dolegliwości. Otóż, spinała się tak mocno jakby chciała zrobić kupę, ale nic z tego nie wychodziło. Czasem nawet robiła się cała czerwona i przestawała oddychać, nie chciała jeść. Masowaliśmy jej brzuszek, podawaliśmy jej masę leków, bo każdy lekarz doradzał co innego. Były to głównie leki na kolkę. Ostatecznie usłyszeliśmy diagnozę, która do mnie przemówiła: dyschezja niemowlęca. Brzmi strasznie ale straszne nie jest, mimo, że nie istanieje na to żadne lekarstwo. Jest to, w skrócie mówiąc, nieumiejętność skoordynowania parcia i rozluźnienia zwieraczy. Podobnie jak przy kolce, najlepszym lekiem jest CZAS.

Karmienie piersią

W końcu się udało :) Tak naparwdę, to od końca pierwszego miesiąca karmimy się wyłącznie piersią :) Żadnego odciągania itd. Na początku jednak w nocy chciałam pozostać przy butli, żeby wiedzieć ile zjadła, żeby nie zasnęła przy piersi i nie budziła się co chwila, no i żeby Marcin mógł, jak do tej pory, wstawać do niej w weekendy, dając mi czas na odpoczynek. Niestety i tak musiałam wstawać, żeby ściągać mleko, więc cała ta zabawa mijała się z celem. Pierwszej nocy, kiedy miałam ja karmić piersią, tak jak myślałam, budziła się co 40 minut i o dziwo nie chciała jeść. Dopiero później wpadłam na to, że ona po prostu gada przez sen, a ja odbieram to jako wołanie o jedzenie, więc wyłączyłam nianię i po prostu otworzyłam do niej drzwi, uznając, że jeśli będzie płakać to na pewno ją usłyszę. Sprawdziło się :) Budziła się jak w zegarku co 3 godziny, zjadała i grzecznie szła dalej spać.

Ponadto

Zaczęły się intencjonalne uśmiechy :) Ona naprawdę stara się je odwzajemniać, a czasem nawet sama inicjuje wymianę takich serdeczności. Rozczula to wszystkich dookoła. Swoją drogą mała z niej kokietka. Zaczęła interesować się też zabawkami. Narazie króciutko, ale potrafi skupić na jakiejś swoją uwagę. Ma już oczywiście swoich faworytów :) Włączona też została do zabawy karuzela nad łóżeczko.

Oprócz męczącego ją brzuszka nie przypominam sobie, żeby w tym miesiącu spotkało nas coś wyjątkowo trudnego :) Naprawdę trafiło nam się dziecko aniołek. 

Ach no i bym zapomniała.. Oczywiście w tym miesiącu obchodziliśmy pierwszy DZIEŃ TATY :) Oto jaki prezent Anulka wykombinowała dla swojego.. 

Własnonożnie wykonana zakładka do książki :D

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz