sobota, 24 października 2015

Atrakcje śródtygodniowe

Nieprzewidziana wizyta


Wtorek, 20 października, godzina 20.34
Z mężem leżymy już sobie wygodnie w łóżeczku, korzystając z ostatnich chwil spokoju jakie nam zostały. Marcin uczy się do egzaminu, ja bezsensownie grzebię coś w komputerze i motywuję się do podniesienia ciężarnego ciała i rozwieszenia prania. Nagle dzwoni telefon.. O! Mama :) lubimy wieczorne rozmowy z mamą.
Mama: Cześć kochanie - oj.. to nie jest ton jaki najbardziej lubię, zwłaszcza u mojej mamy, choć też nie najgorszy, bo w najgorszych przypadkach dzwoni do Marcina i zaczyna podobnie.
Ja: No cześć, co tam słychać?
M: Wiesz.. kładziecie się już?
J: Leżymy, ale jeszcze nie idziemy spać, co się stało?
M: No bo Doris (moja najmłodsza siostra, która ściągnęła do Wrocławia, zwabiona legendarną uczelnią zwaną potocznie POLIBUDĄ) dzwoniła.. wiesz, spadła ze schodów i coś jej się stało z nogą i teraz czekają już ponad godzinę na karetkę no i.. no nie wiem, jakbyście jeszcze nie spali to może bądźcie w gotowości, jakby trzeba było jechać albo coś.
J: Mamuś ta karetka nie przyjedzie prawdopodobnie, już po nich jadę.

No i tak mniej więcej zakończyła się nasza rozmowa. Z ciepłego łóżeczka zczołgałam się na dół, zrobiłam kanapki, bo dobrze wiedziałam, że sprawa przed północą na pewno się nie rozwiąże i pojechałam do tej mojej kaleki :) Oczywiście przy sporym niezadowoleniu ze strony mojego męża, bo koniecznie chciał jechać ze mną, ależ czy to miłoby jakikolwiek sens? Oczywiście, że nie!
Doris razem z całą armią dzielnych rycerzy (a dwóch ich było, rośli w mięśnie i siłę) przetransportowała się do naszego ambulansu marki skoda i może nie na sygnale ale równie dramatycznie, bo bez mapy, ze środnio działającym GPSem i w deszczu ruszyliśmy na poszukiwanie szpitala.
Wejście tam okazało się jednak trudniejsze niż myśleliśmy, ale w końcu się udało. Zabrane zostały od nas najpotrzebniejsze informacje i tak równo o 23.00 zasiadłyśmy na szpitalnych krzesełkach i uzbrojone w cieprpliwość czekałyśmy aż przyjdzie kolejny rycerz w lśniącej zbroi (ewentualnie fioletowym wdzianku) i oswobodzi mnie od Doris a Doris od bólu :)

Po jakimś czasie podjechał do nas woźnica, w pięknym białym uniformie z karocą. Imponującą! Czarna, cztery koła, skórzana tapicerka i porwał pacjentkę na zdjęcie RTG. Okazało się, że co prawda noga nie jest złamana ale biały pantofelek by się jednak przydał. Doris asertywnie odmówiła, bo nie było to konieczne a miała ku temu jakiś bardzo ważny powód. Tak oto o godzinie 1.20 opuściłyśmy Szpitalny Oddział Ratunkowy z całym plikiem skierowań i wskazówek co do dalszej diagnozy, bo ówczesna brzmiała "skręcenie i naderwanie innycj i nieokreślonych części stopy" :D

Tak więc teraz tułam się z moją kaleką od przychodni do przychodni, ale mamy przy tym niezły ubaw.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz