niedziela, 6 stycznia 2019

Matka? Żona? A może JA?

...czyli o tym, jak ważnym jest, żeby nie zgubić SIEBIE gdzieś po drodze 






Wbrew pozorom z dwójką dzieci jest łatwiej jeśli chodzi o organizację niż z jednym. Kiedy mieliśmy tylko Anię, jakoś z niczym nie mogliśmy się ogarnąć. Miałam wrażenie, że nad niczym nie panujemy w domu, a co dopiero mówić o realizowaniu jakiś swoich pasji.. Zdarzało się oczywiście, że Marcin wychodził gdzieś, ale ja jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, że zostawim z kimś Anię, nawet jeśli miałby to być Marcin. Jeśli już nadarzyła się jakaś taka sytuacja, to wychodziliśmy gdzieś razem i i tak ciągle rozmawialiśmy o domu, o naszej Córce itp.. Okazało się, że nie robi to dobrze nikomu, a już zwłaszcza naszemu związakowi. 


Kiedy zaszłam w drugą ciążę, Ania miała 8 miesięcy. Wtedy jeszcze nie zdążyłam się zorientować, że tak bardzo mi brakuje kontaktu z dorosłymi ludźmi. Byłam zachwycona tym, że mogę w całości poświęcić się wychowaniu mojego pierwszego biologicznego dziecka. Zaczęło mi to doskwierać mniej więcej po czterech miesiącach od porodu, kiedy moje ciało zaczynało wracać do normy. Poszliśmy wtedy z Marcinem na jakąś jego firmową imprezę. Bardzo się na nią cieszyłam, bo naprawdę dawno już nigdzie nie wychodziłam, a że była to impreza karnawałowa, mogłam wbić się w jaką fajną kieckę, zrobić makijaż itd.. I..? O rany, co to była za porażka.. Okazało się, że kompletnie nie potrafiłam rozmawiać z tymi ludźmi. Zero wspólnych tematów, zero dawnego "floł", no masakra jakaś. Dobrz, że szybko się zmyliśmy, bo i tak zdążyłam zrobić już z siebie niezłego dziwaka. Płakałam później pół nocy i stwierdziłam, że dalej tak być nie może. Nie mogę siędzieć ciągle w domu, bo już całkiem zdziczeję. Zastanawiałam się jak mogę to zmienić.. większość moich koleżanek ma dzieci, a wyjście po to, żeby i tak gadać o potomstwie.? Średnio porywająca odmiana. 



No i narodziła się myśl, żeby zrealizować marzenie z dzieciństwa. Bo kiedy jak nie teraz? 
Zawsze chciałam trenować taniec towarzyski. Wiadomo, jako dziecko naoglądałam się "Tańca z gwiazdami" i mi się zamarzyło. Naszedł zatem mój czas. I pojawiły się problemy. Po pierwsze- brak partnera. Szukałam nawet troszke przez internet, ale to z czym się tam spotkałam wołało o pomstwę do nieba.. nie muszę chyba przytaczać małoeleganckich odpowiedzi i propozycji matrymonialnych w zamian za udział w zajęciach.. no nic miłego, więc pomysł upadł. Skoro więc na znalezienie partnera w sieci nie miałam szans, a wszystkie szkoły jakie obdzwoniłam raczyły mnie podobną odpowiedzią dającą maleńki cień nadziei, że partner znajdzie się dla mnie na miejscu, zdecydowałam się zaryzykować. I tak, całkiem przypadkiem, natknęłam się na szkołę tańca na PWr  :D No bo gdzie będę miała większą szansę, na zlaezienie samotnego amataora tańca towarzystkiego, jak nie na politechnice? 

Żeby była jasność- nie nasz turniej :P 


Pomijając wszelki perturbacje, w poprzednim semestrze trenowałam raz w tygodniu i chcąc- niechcąc, Marcin musiał zostać z dziewczynkami. Oczywiście pierwsze tygodnie były bardzo trudne dla całej naszej czwóki, choć Ania miała chyba najlepszy ubaw. 
Ja, choć bardzo podekscytowana i zadowolona, cały czas matwiłam się, co tam się dzieje w domu Miałam wyrzuty sumienia, że przecież w tym czasie mogłabym wysprzątać pół chaty i nadrobić te wszystkie zalegające obowiązki.
Marcin, wiadomo, musiał prosto z pracy wejść  w tryb pełnego skupienia, jakby w prcy miał tego mało. Ja wracałam prosto na kąpiel. Zazwyczaj zastawałam rozchachaną Annę, zaślinioną ale uśmiechnętą Agatą na ręku Marcia i jeg samego wygądającego jakby go przejechał czołg. Jakoś tak po dwóch miesiącach sytuacja i w domu i na treningach zaczynała się poprawiać, na tyle, że odważyłam się zostawić Marcina z dziewczynkami samego na noc, a sama udałam się do klubu! O tak! Mamita na wolności! Wtedy okazało się, że dawne (wspomniane wcześniej) "floł" wróciło, przynosząc ze sobą nie tylko dobrą zabawę i odprężenie, ale UWAGA- pozytywną zazdrość ze strony mojego Męża.

Pozytywna zazdrość? Coś dziwnego co? Otóż nie. Odczułam wtedy na własniej skórze, że człowiek z pasją, jest wiele bardziej interesujący od tego bez pasji. Macinowi nigdy ich nie brakowało, mi, od kiedy zaszłam w ciążę, owszem. Oczywiście coraz bliższe stawały mi się tematy porodów, pieluch, podgrzewaczy, rozszerzania diety, szczepień itp., ale ileż można o tym gadać? Czułam, że Jego to nudzi, choć starał się to ukrywać. Dltego też satysfakcję przyniosło mi jego zdziwione spojrzenie, kiedy "zrobiona" wychodziłam do klubu. Oczywiście pierwszą myślą było "zostanę, po co ma być zazdrosny", ale przemogłam się i wyszłam, nie wiedząc czy dobrą decyzję podjęłam. O tym, że DOBRĄ, przekonałam się już niedługo po tym wyjściu :)





Oszczędzę tu Wam oczywiście naszych małych kroczków do tego, żeby znów nauczyć się ze sobą rozmawiać, nie tylko o dzieciach i stać się dla siebie znów parą ludzi, którzy interesują siebie nawzajem. Chcę tylko podzielić się czymś co odkryłam po 3 latach bycia rodzicem (bo może komuś przyda się ta wiedza i nie spędzi aż 3 lat na dotarciu do niej):

BYCIE MAMĄ I TATĄ NIE SPRAWIA, ŻE PRZESTAJEMY BYĆ MĘŻEM CZY ŻONĄ!

Nie można zapomnieć o sobie nawzajem, ale przede wszystkim trzeba pamiętać o SOBIE. Jakkolwiek egoistycznie to brzmi.

Dzieci kiedyś dorosną.. I co wtedy..? To pytanie pozostawię Wam jako motywację do własnych przemyśleń :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz